Kraków, 1 sierpnia 2013, za minutę godzina „W”. Siedzę w pracy, słucham muzyki (francuski barok), przygotowuję kolejną tabelkę z zadaniami na następny dzień. Wyjdę z biura za nieco ponad godzinę, po drodze zrobię zakupy. W domu nakarmię kota. Włączę komputer, zerknę na wiadomości w mediach społecznych. Zdenerwuję się. Znowu nie jestem patriotką, pomyślę.
Łabowa koło Krynicy, noc 31 lipca/1 sierpnia 1987. Jestem na obozie harcerskim, pierwszy raz w życiu. To druga, może trzecia noc w namiocie. Cały czas pada – będzie padać cały miesiąc. W środku nocy alarm. W pośpiechu zakładam buty, po omacku szukam okularów, nie znajduję. Na pół ślepa staram się nie zgubić światła, za którym przedzieram się przez las wraz z koleżankami. Na miejscu ognisko, wokół którego zgromadziła się wcześniej kadra. Śpiewamy piosenki powstańcze – znam je wszystkie na pamięć: Pałacyk Michla, Hej, chłopcy itd. Kończymy Rotą. Rano dopiero zorientuję się, przecierając zaspane oczy, może w drodze na służbę do kuchni, może przy zwykłych zajęciach obozowych, że nocą uczciliśmy rocznicę powstania warszawskiego.
Nie jestem patriotką, bo od lat nie zrywam się już nocą lipcowo-sierpniową i nie śpiewam Marszu Mokotowa, lecz, co najwyżej, pod nosem pomrukuję Jak długo na Wawelu Zygmunta bije dzwon… Nie jestem patriotką, bo zamiast w milczeniu stanąć o godzinie 17.00, zadumać się nad losem powstańców, pilnie pracuję, z myślą o jutrze, a nie z myślą o Wczoraj. Nie walczę z olbrzymami, lecz mierzę zamiary na siły, wyciągając wnioski z doświadczeń tych, którzy za apelem Mickiewicza poszli i nie dane im było budować Jutra.
Powstanie warszawskie stało się mitem założycielskim nowego państwa, odradzającego się po komunistycznym zniewoleniu. Mit ten jednak, jak to się często z mitami dzieje, uległ nadużyciu. W polskich dziejach mamy do czynienia z kilkoma takimi mitami, które zostały wykorzystane w chwilach, gdy Polska jako ten Feniks z popiołów, odradzała się.
Zrośnięte cudem ciało biskupa Stanisława posłużyło za mit fundacyjny dla zjednoczenia Królestwa Polskiego po rozbiorach. Obrona Częstochowy uległa mitologizacji w kraju zrujnowanym potopem szwedzkim. Walka o granice zwieńczona bitwą warszawską 1920 roku stała się mitem założycielskim II Rzeczypospolitej.
Mitem fundacyjnym po II wojnie światowej przez wiele lat było stawianie słupów granicznych na Odrze. Moje pokolenie świetnie pamięta rysunek Szymona Kobylińskiego ze szkolnego atlasu historycznego. Obrazek ów miał spory udział w utrwalaniu pamięci o tych słupach. Odra to była czy nie, Mieszko, a może inny z książątek słowiańskich, nie miało to znaczenia. Wpisywało się w potrzebę uzasadnienia obecności polskiej na rubieżach zachodnich. Lub, delikatnie to ujmując, przez wieki nieobecności i dość gwałtownego, niespodziewanego powrotu. Na tych słupach stanął PRL (nie tylko, oczywiście, na tych słupach, ale proszę uprzejmie o przyjęcie tej konkluzji, jakże metaforycznie pięknej).
W miejsce słupów, po 1989 roku, pojawiło się powstanie warszawskie (traktuję tu 1989 rok jak moment przełomu; powstanie powracało już od kilku lat do oficjalnego dyskursu społecznego i politycznego). Trafiło do sfery mitów, ale przede wszystkim stało się sztandarowym mitem założycielskim odrodzonej Polski. Było to o tyle proste, że przez lata pamięć o powstaniu starano się wykorzenić. Jak wiadomo, Polak tym bardziej ukocha to, czego mu się zabrania. Nie odmawiając rangi powstaniu warszawskiemu, należy jednak wskazać na kilka niezbyt pozytywnych zjawisk, które towarzyszyły procesowi sakralizacji (bo mit zakłada sakralizację tematu). Dwa najprostsze to wykluczenie (kto nie jest za powstaniem, jest przeciwko nam) i bezapelacyjność (nie ma nic ważniejszego nad powstanie). To pierwsze jest wyjątkowo groźne, bo poziom poparcia dla powstania stał się wyznacznikiem poziomu patriotyzmu.
Prześcigamy się zatem w udowadnianiu, jakimi to patriotami nie jesteśmy. Jeśli syreny nie zawyją w najmniejszej mieścinie polskiej, to mieścina owa nie jest patriotyczna. Kto na odgłos syren nie przystanie i w zadumie nie pochyli głowy, nie jest patriotą. I tak dalej. Powstanie żyje na dwóch płaszczyznach: wydarzenia historycznego i pamięci historycznej. W pierwszej płaszczyźnie uznaję je za istotne wydarzenie w dziejach Polski, ale nie najistotniejsze, jak się je traktuje w drugiej płaszczyźnie, pamięci.
Najgorsze jednak w tym procesie przechodzenia wydarzenia historycznego do mitologii jest to, że z grona patriotów wyklucza się wszystkie inne postawy także z przeszłości. Nie jest więc patriotką pani Hania, która 1 sierpnia 1944 roku w Krakowie uczyła dzieci na tajnych kompletach. Nie jest patriotą pan Zbyszek, który 1 sierpnia 1944 roku szmuglował ze wsi mięso do miasta. Nie są patriotami wszyscy ci, którzy 1 sierpnia przedłożyli sprawy jakiekolwiek nad powstanie. Edukację, zaopatrzenie, a w późniejszej perspektywie jeszcze gospodarkę, jeszcze kulturę, jeszcze budowanie przyszłości… Wmawia się, że powstanie było jedyną drogą do przeciwstawienia się zniewoleniu. Nie przeczę, że było jedną z dróg i jednym ze sposób na stawienie czoła, ale były również inne drogi. Tym innym odmawia się racji bytu.
Pamięć – czy społeczna, czy historyczna – zaczęła być tematem poważnych rozpraw w humanistyce wtedy, gdy dostrzeżono, że jedna wizja przeszłości nie tylko nie jest prawdziwa (o prawdzie w historiografii nie chcę tu pisać…), lecz przede wszystkim nie wystarcza do budowania tożsamości, zarówno społeczeństwa, jak i jednostek. W oficjalnej wizji przeszłości zabrakło miejsca dla nieoficjalnych zdarzeń i postaw. Dzięki pamięci społeczeństwa nabyły wiedzę o losie niewolników, o historii kobiet, o mniejszościach religijnych i seksualnych. We Francji pamięć przywróciła świadomość o walce katolickiej i rojalistycznej Wandei przeciwko laickiej, republikańskiej rewolucji po 1789 roku – to mały dowód na to, że pamięć nie jest tylko narzędziem w rękach sił lewicy. Pierwotnym celem badaczy zapomnianej historii było doprowadzenie do pluralizmu historycznego, wielopłaszczyznowej wizji przeszłości.
Przeciwnie w Polsce. U nas pamięć stała się potężną bronią w konsolidacji społeczeństwa, zgodnie z promowaną polityką historyczną. Przywrócenie pamięci o powstaniu warszawskim potraktowano jako zwycięstwo w walce, co spowodowało jednocześnie stworzenie jednego obowiązującego spojrzenia na wydarzenia minione i wykluczenie innych wizji historii. Konsekwencją jest potępienie postaw innych, niż obowiązujące w zmitologizowanym świecie powstańców. Fikcyjna pani Hania i wymyślony pan Zbyszek nie mają w takim świecie potrzeby istnienia. Ich postawy nie są postawami pożądanymi.
Mit w ujęciu Leszka Kołakowskiego „nie dostarcza wiadomości, ale odkrywa obszar wartości”. Jakie wartości płyną dla naszego dzisiejszego społeczeństwa, w czasach grożącego w każdej chwili kryzysu gospodarczego, konfliktu zbrojnego na skalę światową nadciągającego ze Wschodu, i Bliskiego, i Dalekiego? Jakie wartości nabyć mogą młodzi ludzie, wzorując się na postawach powstańców i, może co ważniejsze, jakie konsekwencje przyniesie w przyszłości, hołdowanie tym wartościom? Pytam prowokacyjnie i retorycznie.
Nie jestem patriotką. Podziwiam odwagę powstańców, ale doceniam panią Hanię, która wolała poświęcić swój czas na nauczanie dzieci. Podziwiam determinację warszawiaków, ale i podziwiam brak lęku pana Zbyszka, który narażając życie, dostarczał żywność wygłodniałym. Niejednokrotnie łatwiej jest umrzeć niż żyć, bo życie wymaga ciągłych poświęceń, nie jednorazowego. Łatwiej też jednorazowym zrywem przejść do historii, a może i do mitologii, niż codziennym trudem, mozołem, budować krok po kroku jakąkolwiek przyszłość.
Nie potępiam powstania warszawskiego. Nawet go nie oceniam. Daję jednak społeczeństwu, które nie umie poradzić sobie z różnorodnością pamięci, ocenę zupełnie negatywną. Powstanie warszawskie w obecnie kreowanej pamięci społecznej polskiej stało się najwyższej rangi wydarzeniem, wokół którego buduje się tożsamość społeczną. Boję się konsekwencji, obawiam się o społeczeństwo, które na tych wartościach zostanie wychowane.
Nie jestem patriotką, bo 1 sierpnia 2013 roku słuchałam francuskiej muzyki barokowej, a nie powstańczych piosenek, a zamiast w zadumie pochylić głowę nad losem powstańców, pochyliłam się ku ekranowi komputera, opracowując zadania na najbliższe dni dla całego zespołu. Moim wzorem nie są powstańcy, lecz pani Hania i pan Zbyszek. Reprezentujemy inną grupę patriotów. Tak. Jestem patriotką. Zależy mi na tym kraju, zależy mi na historii tego kraju. Dlatego uporczywie będę przypominać o tym, co się zdarzyło 1 sierpnia 1944 roku w innych miejscach Polski, bo nie każdy tego dnia chwycił karabin. Pragnę przestrzeni dla pamięci o nich. O nas. Nie-patriotach.
Lektury polecane:
A. Assmann, Arbeit am nationalen Gedächtnis. Eine kurze Geschichte der deutschen Bildungsidee, Frankfurt am Main 1993.
M. Bloch, Mémoire collective, tradition et coutume, w: „Revue de Synthèse Historique”, nr 40: 1925, ss. 73–83.
P. Burke, History as Social Memory, w: T. Butler (wyd.), Memory, History, Culture and the Mind, Oxford 1989, ss. 97–113.
M.I. Finley, Mythe, mémoire, histoire. Les usages du passé, Paris 1981.
C. Ginzburg, Shared Memories, Private Recollections, „History & Memory. Studies in Representation of the Past”, t. 9, nr 1/2 Fall 1997, Tel Aviv, ss. 353–363.
M. Halbwachs, Społeczne ramy pamięci, Warszawa 1969.
Ph. Joutard, La Légende des Camisards. Une sensibilité au passé, Paris 1977.
K. Kersten, Pamięć a uprawianie historii, w: Historia – prawo – państwo, red. W. Jarmotowicz, Warszawa 1990.
L. Kołakowski, Kultura i fetysze, Warszawa 1967.
L. Kołakowski, Obecność mitu, Warszawa 2003.
M.-C. Lavabre, De la Notion de mémoire à la production des mémoires collectives, w: Cultures politiques, red. D. Cefaï, Paris 2001, ss. 223–252.
P. Nora, Entre mémoire et histoire. La problématique des lieux, w: Lieux de mémoire, red. P. Nora, t. I–III, Paris 1984–1992, t. I: La République, Paris 1984, ss. XVII–XLII.
B. Skarga, Tożsamość, ja i pamięć, „Znak”, nr 5: 1995, ss. 4–18.