Nowy adres bloga – przeprowadzka

Może przeprowadzka pomoże w bardziej regularnym pisaniu? Bo przecież powodów nie brakło: zwiedziłam ciekawe wystawy, spotkałam świetnych ludzi na warsztatach czy szkoleniach, które prowadziłam, uczestniczyłam w interesujących spotkaniach, byłam na koncertach, które przyprawiły mnie o wzruszenia większe niż mogłam się była spodziewać, przeczytałam dużo książek. 

Z jakiegoś jednak powodu mało piszę: o kulturze, o technologiach, muzeach, książkach i muzyce. 

Może więc przeprowadzka, zapytam ponownie, skłoni do tego, by częściej korzystać z klawiatury? Może własny adres to spowoduje – www.ania13.com – gdzie, jak mam nadzieję, rozwinę także pisanie o historii?

Proszę Was zatem o pójście za mną, zapraszam!

O obrazkach i o literach słów kilka. Multimedialna książka w internecie

Multimedialna książka dla dzieci pt. Inanimate Alice zaczęła powstawać w 2005 roku, rozwija się do dzisiaj. Dzisiaj przeczytałam (?*) pierwszy rozdział. Jestem chyba... rozczarowana, zastanawiam się dlaczego.

Może po prostu dlatego, że to książka dla dzieci? Może dlatego, że czytałam o niej wcześniej w kilku miejscach i spodziewałam się czegoś więcej, nawet nie wiem, czego, pewnie fajerwerków sypiących się z ekranu. A może dlatego, że nie jestem przygotowana/przyzwyczajona do takiej lektury, choć o czymś takim marzyłam? Może dlatego, że to jest książka dla tych, którzy od najwcześniejszych lat siedzieli przy komputerze (choć ja zaczęłam bawić się komputerami, jak miałam niecałe 9 lat, gdy w domu pojawiło się Atari 800XL).

Kilka ciekawostek, które wyczytałam na stronie poświęconej książce, rzucam je bez analizy, są ciekawe same w sobie, zachęcają do zajrzenia na stronę:

  • Na konferencji Australian Association for the Teaching of English zostanie wygłoszony referat na temat książki;
  • "New media demands new literacies" – założenie, że we współczesnym świecie proces uczenia, nabywania umiejętności rozumienia słowa pisanego, musi przebiegać inaczej;
  • Słowa-klucze charakteryzujące Inanimate Alice to:born-digital, multimedia, interactive, episodic, novel, to digital literacy title, jest multilingual i jest pierwszym przykładem na transmedia (dokładne opisy w zakładce "iTeach – About";
  • Rejestrując się, można otrzymać darmowy dokument .pdf, który jest przewodnikiem dla nauczycieli, w jaki sposób należy korzystać z Inanimate Alice;
  • Zapisując się do newslettera, dostaniemy wolny dostęp do muzyki do książki;
  • Najciekawsza część to według mnie opis tego, czego uczą się dzieci w poszczególnych rozdziałach Inanimate Alice i jak się te umiejętności mają do standardu nauczania (czyli po polsku kompetencji zdobywanych w poszczególnych klasach) (zakładka "Standards").

Nie umiem nawet powiedzieć, co mi się nie podobało. Z pewnością muzyka i efekty dźwiękowe, momentami bardzo drażniące, a wręcz irytujące do tego stopnia, że sciszyłam znacznie, ale przecież to nie konstytuuje całej książki. Może w innych rozdziałach będzie inaczej, nie wyobrażam sobie, że ich nie obejrzę, dowiem się, co dalej z Alice, jak dorasta, co się dzieje z jej wymyślonym przyjacielem, Bradem.

Nie wiem. Będę śledzić losy Inanimate Alice, będę uważnie przyglądać się temu, co robią jej twórcy.

Inanimate Alice napisała Kate Pullinger i „cyfrowy twórca” Chris Joseph. Oparli się na scenariuszu i grze wyprodukowanej przez Iana Harpera. Pakiet edukacyjny przygotowała dr Jessica Laccetti. W projekcie uczestniczyło jeszcze kilka osób, wszystkie są wymienione na stronie, a ja przywołuję tylko te, które mnie najbardziej zaintrygowały.

Książkę można za darmo przeczytać (?*) w internecie.

 

* Pytajnik w nawiasie po słowie "przeczytałam" odnosi się do tego, że sama nie wiem, czy właśnie to jest "to" słowo. Czy taką książkę się czyta? Czy to jest książka w ogóle?

 

 

 

 

 

Trochę o trendach i statystyce w historii i wśród historyków oraz o wpływie tych trendów na tematykę książek

Zaciekawiły mnie statystyczne zestawienia dotyczące członków American Historical Association przedstawione na stronie Inside Higher Ed przez Scotta Jaschnika. Sięgnęłam także na stronę samej AHA, gdzie zaprezentowano wynik analizy ankiet wśród członków opłacających składkę.

Najważniejsze wnioski są na stronie Inside Higher Ed – trend wskazuje na coraz większe zainteresowanie Azją, spadające badania nad historią Europy:

Europe is down. Asia is up. (S. Jaschnik).

Widziałam to już jakiś czas temu, gdy analizowałam trendy w tematyce podejmowanej przez książki historyczne, zarówno naukowe, jak i popularno-naukowe. Nie mogę, niestety, przedstawić dokładnych wyników, bo robiłam to w ramach stosunku pracy. Trudno jednak zaprzeczać wzrostowi liczby książek poświęconych choćby Chinom (problemy historyczne i wynikające z przeszłości sprawy aktualne). Równocześnie niemal przeglądałam rozmaite programy stypendialne dla historyków po magisterium (MA) lub po doktoracie (postdoc), w których tematami wiodącymi są Azja, Czarna Afryka i historia niewolnictwa oraz historia kobiet i mniejszości seksualnych (traktowane czasem razem, czasem osobno).

W analizie przedstawionej na oficjalnym blogu AHA znajdziemy wykresy oraz nieco obszerniejszy opis dotyczący danych. Na samym końcu znajduje się ciekawa informacja, czyli odsetek kobiet wśród członków AHA. Aktualnie jest to niemal 40% (za poprzedni rok) i w porównaniu z poprzednim nastąpił wzrost o pół procenta, wzrost, który – dodajmy za autorem opisu, Robertem B. Townsendem, wiceprzewodniczącym AHA – jest stały.

Składam te trzy sprawy razem:

  1. wyniki statystyczne ankiet członków AHA;
  2. badania własne dotyczące tematyki książek naukowych i popularno-naukowych na rynku anglojęzycznym (2007–2008);
  3. oferty stypendialne z uczelni wyższych (przede wszystkim USA, UK, Irlandia).

Pozostaje tylko pytanie: jaki jest między nimi związek? Co było pierwsze?

Na szybko przychodzi mi do głowy jedynie taki łańcuch zdarzeń.

  • Oddolne zainteresowanie badaniami „zapomnianych” historii zostało spowodowane pojawieniem się czasu pamięci (por. np. Pierre Nora, liczne artykuły). Na uczelni wyższe przychodzili młodzi ludzie, którzy nie mieli ochoty po raz setny dokonywać analizy krytycznej wojny secesyjnej, ale potrzebowali odszukać np. własne korzenie, a były to korzenie inne niż WASP-ów. 
  • Ich obecność (niejednokrotnie wymuszona, przez polityczną poprawność) zmusiła uczelnie wyższe do wprowadzenia nie tylko kursów, na które chcieliby chodzić, ale także prowadzenia badań i ogłaszania w tych tematach programów stypendialnych.
  • Równocześnie zmieniła się sytuacja geopolityczna; zakończenie zimnej wojny przyczyniło się do powstania wielu prac podsumowujących epokę (czyli historia polityczna i militarna), ale nowe tematy zmusiły do sięgnięcia po nie – mam na myśli np. otwarcie Chin na świat, wojny na Bliskim Wschodzie, wojna z terroryzmem itd.
  • To pierwsze pokolenie badaczy teraz jest już w wieku dojrzałym, ukończyło doktoraty, osiadło na uczelniach i college'ach amerykańskich, napisało naukową rozprawę i zajęło się tworzeniem prac o mniej branżowym wyrazie, a bardziej skierowanych do mas. Stąd w księgarniach tak wiele tego rodzaju książek.

Pozostaje tylko jedno kluczowe pytanie: czy nasze społeczeństwa są gotowe przyjąć takie książki? Patrząc na półki księgarniane w Polsce, bez wahania powiem, że nie. Ale może się mylę... Zresztą, czy wśród polskich historyków także następuje taka zmiana tematyczna? Czy również możemy zaobserwować trend „Europa tonie, Azja się wspina”?

Nie wiemy i raczej się nie dowiemy. Ze strony internetowej Polskiego Towarzystwa Historycznego można poznać liczbę ogólną członków PTH, brak danych, co do ich płci, pochodzenie w Polsce to pewnie problem pięciorzędny, a o tematy podejmowanych badań nie warto nawet pytać. Na dodatek ostatnia liczba ogólna członków PTH podana jest za rok 2009 (3913 członków, odczyt 4.08.2011). A statystyka taka byłaby z pewnością bardzo ciekawa i wiele powiedziałaby nie tylko studentom historii podejmujących decyzję co do wyboru specjalizacji, ale także wydawcom książek, autorom niezwiązanym ze środowiskiem naukowym i pewnie jeszcze wielu innym osobom.

More generally, the proportion of women in the membership continues to rise slowly but steadily—growing from 38.7 percent to 39.4 percent in the past year. Back in 1992, the first year for which we have data, women accounted for 32.5 percent of the membership. The membership is also becoming more racially and ethnically diverse by slow increments, though much of the growth has been in the “Other” category, which increased from 3.0 to 4.2 percent of the members responding to this question over the past ten years.

 

Korzystałam z materiałów zamieszczonych na:

- http://www.insidehighered.com/news/2011/07/21/new_data_on_the_way_historians_...

- http://blog.historians.org/news/1374/aha-membership-on-the-rise-again-in-2011

- http://www.pth.net.pl/index.php?page=historia

Bruce Chatwin w słowach Janusza Majcherka ("Zeszyty Literackie")

Janusz Majcherek napisał bardzo luźny esej poświęcony Chatwinowi, który bezapelacyjnie jest jednym z moich najukochańszych pisarzy. Opublikowany został ten esej w ostatnim, tj. 114 numerze "Zeszytów Literackich".

Bruce Chatwin, ekspert, a później dyrektor Sotheby's, miał problemy ze wzrokiem - zalecono mu wyjazd do Afryki, dla odpoczynku. Szczęśliwe lata sześćdziesiąte, gdy prosperity panowało na całej planecie, a ekspertem u Sotheby's mógł zostać człowiek bez piętnastu doktoratów... Chatwin wyjechał i nigdy już do Sotheby's nie wrócił, za co jestem mu wdzięczna. Zaczął pisać - najpierw dla "Sunday Times Magazine", a potem dla siebie. Pisał w moleskine'ach, notesach w czarną oprawę, notesach, w których nigdy - właśnie dlatego - nie będę pisać. Zbyt wielki to symbol dla mnie.

[Zdjęcie Chatwina zabrałam z witryny "Zeszytów Literackich"; proszę mi zabronić, jeśli nie mogę. Ogromnie mi się podoba... Ogromnie!]

Pisarstwo Chatwina to wzór stylu, takiego, jaki mnie pociąga. Osiągnął mistrzostwo w lapidarności, aforyczności, metaforyczności, poetyzacji narracji prozą. Jego twórczość to mieszanka fikcji i faktów - nie wiesz, nie jesteś w stanie oddzielić prawdy od nieprawdy, zmyślenia i wyobraźni Autora od tego, co "naprawdę się wydarzyło" i jak to "naprawdę jest". To także opowieści drogi, twórczość reportera, ciekawego wszystkiego, podglądającego wszystkich, zaprzyjaźniającego się z każdym, a to dla nas, czytelników, byśmy mogli odczuć to, co poczuł nasz człowiek w drodze. Jeżeli mottem mojego życia jest to, że się przemieszczam, to jedynie dzięki Chatwinowi tak się stało, a przemieszczanie nie musi być fizyczne; niekoniecznie potrzebuję podróżować, by się przemieszczać. Poszukuję ciągle nowych inspiracji, nowych informacji, które dokładają odrobinę cementu lub cegłę wzmacniającą konstrukcję, jaką jestem. Przemieszczam się, bo myślę i szukam. Chatwin mnie tego nauczył.

Esej Janusza Majcherka ma w zamierzeniu naśladować zderzenie Chatwina ze światem filmu. Jest i strumieniem świadomości, i przemieszczaniem się (skakaniem po czasie i wydarzeniach). Szkoda tylko, że nie bardzo to wyszło i w ujęciu pana Majcherka temat rysuje się chaotycznie, niezrozumiale, niepewnie chwieje się na postumencie, jakie tworzą słowa autora eseju. Nawiasem mówiąc, posługuję się tym słowem, a wcale nie jestem do niego przekonana - w pierwszym zdaniu napisałam "bardzo luźny esej" i tak to widzę: próbka ledwo, szkic, szkicyk, bym nawet powiedziała.

Czepiam się, znowu. Być może, ale ktoś, kto z postacią Chatwina i z jego książkami nie miał do czynienia, ten nie sięgnie po nie; nie zachęcą go te swobodne uwagi, bardziej skoncentrowane na tym, by pokazać, jaki Chatwin był "inny", a nie co dla nas zostawił i dlaczego jest ważne jego pisarstwo. Zgubiłam się w problemach towarzyszących ekranizacji poszczególnych książek Chatwina, już nie wiem, kto którą zrobił, choć wszystkie filmy widziałam, a książki czytałam. Nie rozumiem, czemu ma służyć wprowadzenie literackich inspiracji Chatwina, jeśli faktycznie nie o źródła jego pisarstwa chodzi - bo przecież literackie inspiracje Chatwina w niewielkim stopniu, jak udokumentował autor eseju, mają związek z ekranizacjami jego książek. Kolejne romanse tego pisarza są przedstawione tak, jakby z jednej strony pan Majcherek chciał bardzo o nich napisać, a z drugiej - trochę się wstydził, bo to romanse gejowskie, a ja się tylko pytam, czy naprawdę o to chodziło w związkach Chatwina z filmem?

Dwa przykłady na przedziwny chaos narracyjny panujący w całości:

Poznali się w 1969 roku w domu Cary’ego Welcha, kolekcjonera sztuki, zwłaszcza indyjskich miniatur, z którym Chatwina łączyła zażyła przyjaźń;

Zastanawiam się, jak do całego tekstu ma się informacja o "indyjskich miniaturach", poza tym, że w domu tego kolekcjonera Chatwin poznał Jamesa Ivory'ego (nb. jego ekranizacje E.M. Forstera są obowiązkowe do obejrzenia, a sam Forster - do poczytania). Ciekawe, czy figurki owe indyjskie wpłynęły w szczególny sposób na tę znajomość, hihi, może były wyuzdane!

Podróżując po Francji, odwiedzili Stephena Spendera, a także jakichś bogatych angielskich gejów, którzy kupili całą wieś wraz z dekonsekrowanym kościołem.

Czy to jest świadectwo jakiegoś specjalnie rozpustnego życia, które Chatwin prowadził, ta wiadomość o "bogatych angielskich gejach", bo - jak anegdotyczna strzelba Hitchcocka - nie eksploduje ten wtręt w dalszej części w żaden sposób - ta para na przykład nie sfinansowała ekranizacji którejś z książek.

Wystarczy tyle o Chatwinie wg Janusza Majcherka. Poczytajcie sami. Warto sięgnąć do tego numeru (tak sobie wyobrażam, bo jeszcze sama tego nie zrobiłam), bo zamieszczono w nim oryginalne teksty Chatwina i drugiego z moich kilku bogów literatury - W.G. Sebalda, podobnie niepokojącego, poruszającego każdy atom duszy mojej, słów pięknych i treści niezwykłych spragnionej, także tworzącego na granicy fikcji i świata realnego, świata przedmiotów i kwerend.

Zupełnie pomijam fakt, że w tym samym numerze jest też wspomnienie o Bohdanie Pocieju i szkic poświęcony Jerzemu Nowosielskiemu. Dla pamięci notuję.