Inni ludzie

Szłam dziś do pracy, spóźniona bardziej niż zwykle, ale i tak zatrzymałam się na przejściu dla pieszych na rogu Stradomia i Dietla. Tam, gdzie naprzeciwko siebie stoją dwie kamienice popadające w coraz większą ruinę. Nie o tym jednak chciałam, precyzuję jedynie miejsce akcji. Ponoć - pamiętajmy o tym - jedno z najbardziej pechowych skrzyżowań tramwajowych w Krakowie; już kilka razy wykoleił się tam tramwaj, zdarzyło się, że zginął przy tym człowiek. To ważna informacja. To ważna rzecz, bo wpływa na nasze myślenie o miejscu: jesteśmy tam otoczeni zielonymi siatkami zabezpieczającymi przed odpadającym z kamienic gruzem, stoimy w obliczu śmierci (tak! nie przesadzam!), nawet czekając na zielone światło dla pieszych - taka ironia, że oczekiwanie na zielone światło może być przyczyną zgonu. Bynajmniej nie ironizuję, nie wyśmiewam się. Stoimy tam, myślimy: spadnie gzyms na głowę/nie spadnie. Przeżyję/nie przeżyję. A jednocześnie przypominamy sobie, tak, to tu był ten wypadek, to tu wykolejony tramwaj potoczył się na człowieka. Wystarczy straszenia, atmosfera grozy jest już wystarczająco zagęszczona. Wypełnię zatem ramy tej historii.
 
Zatrzymałam się otóż dziś rano, choć, jak napisałam, spóźnienie do pracy było duże, ponieważ zafascynowała mnie praca dwóch panów czyszczących tory. Spokojnie po tych torach chodzili, jeden z dmuchawą, mającą na celu (jak się domyślam, nie wiem) "wydmuchanie" z torów tego, co drugi wyskrobie - do wyskrobywania ten drugi miał zresztą specjalne narzędzie. Zwykłe czyszczenie torów z zamarzniętego śniegu, być może piasku i soli sypanych na ulice po dużych opadach od miesiąca gnębiących (podobno; ja lubię opady śniegu...) Kraków i inne miasta Polski, Europy i Świata - wydawałoby się. Zaczęłam się panom przyglądać.
 
Pan z dmuchawą (nazwę go "dmuchawiec") chodził i patrzył wokoło, na przechodzących na zielonym ludzi, na mnie, stojącą ciągle na rogu, na samochody go mijające, na tramwaje, którym musiał ustępować... Dmuchawą dmuchał w powietrze. Założył najwyraźniej, że im więcej powietrza wydmucha w powietrze, to ogrzeje powietrze ciepłym powietrzem i powietrze cieplejsze od jego działań się stanie. Od czasu do czasu dmuchnął gdzieś "na ślepo" na tory, w górę ulatywała wówczas chmura wydłubanego kurzu, piasku, paprochów i innych cudów zwykle w torach zalegających. Pan dmuchawiec wykonywał więc w mojej opinii swoją pracę w sposób kompletnie bezsensowny, zupełnie niezgodny z celem, który zapewne został mu wyznaczony. Zimno mu pewnie przy tym było, a przyznaję, że i ja zmarzłam, obserwując jego działania.
 
Ten drugi pan, ten ze skrobaczką ("skrobak" brzmi nieładnie, "wyskrobek" jeszcze gorzej; nie będę go w ogóle nazywać), zachowywał się jeszcze bardziej absurdalnie. Tory w tym miejscu, które im akurat na tę godzinę przydzielono, rozdzielają się. Dalej idą prosto, przez skrzyżowanie na Krakowską, ale nowa część odjeżdża na Dietla w prawo, w stronę Mostu Grunwaldzkiego. Miał więc dość, hmm, skomplikowany rozjazd do wyskrobania (jakkolwiek by to nie brzmiało). Nie jest to jednak usprawiedliwienie. Operował na powierzchni mniej więcej 2x2 metry kwadratowe. To skrobnął tu, to tam, prawie jak panienka w ogródku, która raz kwiatuszek urwie z tej grządki, raz z tamtego krzaczka. Brak było w jego działaniach nie tylko zamysłu czy koordynacji, ale również ciągłości, a wręcz pamięci. Potrafił zawzięcie skrobać 10 cm torów, po czym przerzucał się metr dalej, na inną część torowiska i zaczynał skrobać zupełnie obojętnie, bez zacięcia, które dopiero co z siebie był wykrzesał, jakby wraz ze zmianą miejsce skrobania następowała w nim przemiana osobowościowa. Ten cykl przemian zresztą musiał być wyjątkowo krótki, bo pewnie 30 sekund nie minęło, a on już stawał się skupionym na swojej robocie pracownikiem, który w pochyleniu skrobie, kolejne 10 cm, niemające wszakże punktu stycznego z żadnym z miejsc, które już wyskrobał był wcześniej. Jego skrobanie było tak zupełnie bezsensowne, jak tylko można to sobie wyobrazić. Specjalnie przyjrzałam się miejscom, które skrobał i które pozostawiał niewyskrobane, bo myślałam, że skrobie tylko tam, gdzie wyjątkowo dużo zmarzliny jest i śmieci. Nie. Ten pan skrobał przypadkowo, miejsca, które opuszczał, były tak samo zapchane, jak te, które skrobał. Pomyślałam, że może gdyby zastanowił się i robił to systematycznie, byłoby mu łatwiej; bardziej ergonomicznie, oszczędzałby siły i mógł dzięki temu lepiej wyskrobać wszystkie przestrzenie. Przede wszystkim jednak gdyby skrobał "po kolei" miałby pewność, że żadnego fragmentu torów zapchanego nie pozostawia, co przecież nie jest bez znaczenia dla bezpieczeństwa podróżujących tramwajami i osób postronnych, stojących na feralnym przejściu.
 
Umknęła mi w obszernym opisie absurdalnych działań pana od skrobania i pana dmuchawca jeszcze jedna rzecz. Mądrzy Francuzi, u których niegdyś sprzątałam w hotelu, nauczyli mnie, że po to odkurzacz ma długą rączkę, by nie trzeba było się do niego schylać i by przy odkurzaniu nie bolały plecy. To było prawie 15 lat temu, a ja wtedy byłam gówniarą, która pojechała do Francji na zarobek i uczyć się języka. Nie umiałam ani pracować, ani rozmawiać; po wakacjach w tym hotelu do tej pory sprzątam każdą łazienkę w 15 minut, po francusku nawijam, a przy odkurzaczu się nie schylam. Mniemam, że ci panowie nigdy nie byli we Francji, a w każdym razie we Francji nigdy nie operowali odkurzaczem. Gdyby bowiem tak było, wiedzieliby, że dmuchawa w ręku jednego czy ów wyskrobek u drugiego to nic innego jak specyficzny rodzaj odkurzacza. Przyznaję, że podobieństwo kończy się na rączce, ale właśnie o nią mi chodzi. Panowie przy dmuchawie i przy skrobaczce, choć rączki długie miały, pracowali pochyleni tak, że obawiam się o ich kręgosłupy dziś wieczorem, jutro rano i w najbliższych dniach w ogóle, by nie powiedzieć długoterminowo. Jak się okazuje wyjazd do Francji za młodu czasem może być korzystny dla rozwoju osobistego.
 
Te dziwaczne obserwacje nie były jednak na tyle fascynujące, bym stała bezmyślnie przez kilka minut na mrozie, na skrzyżowaniu, na którym z każdej strony nadciągnąć może śmierć. Rozmyślałam, wyznam. Moje myśli szły w kierunku tych panów. Okropne to myśli były i z dużym wstydem jednak je napiszę, liczę bowiem na dyskusję.
 
Jakże to, pomyślałam, możliwe, by ci panowie, którzy nawet nie potrafią sobie zorganizować dmuchania i skrobania racjonalnie, porządnie, po prostu dobrze, mieli takie samo prawo głosu jak ja, wykształcona aż za bardzo, mądra aż do przemądrzenia, myśląca tak, że się przegrzewam, znająca Kraków, Polskę i Świat, o IQ wyższym niż przeciętne. Jakże to może być, że ci panowie idą głosować i każdy z ich głosów jest równoważny mojemu? Przestraszyłam się tych myśli, ale - a niech to - patrzyłam jak się miotają, dmuchają i skrobią, marzłam i myślałam dalej. Jakim to cudem jest, że oni głosują w wyborach jakichkolwiek odbywających się w tym kraju, podejmują decyzje na podstawie tego, co mówią politycy, co im przekazują media. Co oni z tych przemów rozumieją? Jak oni odbierają przekaz medialny? Czasem ja sama (tak, jestem również arogancka) mam problem z tym, by zrozumieć, co prezes/prezydent/premier/przewodniczący/rzecznik itd. powiedział. Niekiedy zastanawiam się, co zamierzał powiedzieć i usiłuję dojść do tego, czemu użył takich słów, jakich użył i dlaczego wypowiada się w Polsce o Polsce, ale nie po polsku?! Jak ma sobie z nimi poradzić ten człowiek, który pewnie od świtu skrobie tory, by bezpiecznie po nich miał mógł przejechać tramwaj, byśmy wszyscy bezpiecznie przeszli i przejechali przez to nieszczęsne skrzyżowanie i który nie potrafi sobie z tymi torami poradzić, stwarzając tym samym zagrożenie dla nas wszystkich, przemierzających tę trasę?
 
Dochodzę do problemu świadomości i przekazu medialnego, czy też przekazu werbalnego (bardziej werbalnego niż na przykład przekazu mimiką lub mową ciała). Tylko zarzucę temat. Jak jest ten przekaz konstruowany? Jaką świadomość mają "producenci" przekazu werbalnego skierowanego do społeczeństwa - a konkretnie, skąd wiedzą, w jaki sposób społeczeństwo odbierze ich słowa? Badania? Tak. Ankiety i inne bzdety. Ale już widzę pana dmuchawca, jak odpowiada na pytania w mądrej ankiecie. Na jakiej podstawie poznajemy więc poziom świadomości owego pana ze skrobaczką? Z czego, z jakich źródeł korzystamy, zapoznając się z poziomem wiedzy, świadomej, podkreślam, wiedzy takich panów?
 
Dorzucę jeszcze jeden przykład. Nie lubię tego sklepu spożywczego, który niedawno powstał koło mojej pracy. Niby nowy, a wygląda jakby od 30 lat nikt w nim nic nie zmienił. No dobrze, towarem wypełniony, ale półki, jako żywo, z poprzedniej epoki. Pani w sklepie musiała wycofać rachunek poprzedniego klienta, który nie mógł zapłacić. Wycofywała wszystkie pozycje po kolei, każdą z osobna, pojedynczo (celowe powtórzenia!). Tymczasem wiem, bo widziałam ze dwa tygodnie temu, jak panią tę uczono, że może wycofać cały rachunek za jednym zamachem. Stałam w kolejce ja i czekałam, a ze mną jakieś 5-6 osób. Nieważne, nic nam się nie stało, ale jeśli ta pani nie potrafi się nauczyć obsługiwać kasę fiskalną, to jakże ona ma obsługiwać kartę bankomatową? Głupie porównanie. Wiem. To inne: jak ona ma ocenić, kto z kandydatów będzie lepszym zarządcą Krakowa? Nie chcę nawet próbować odpowiedzieć na to pytanie. Nie chcę i już.
 
Dużo myśli, prawda? Okropne są. Wiem. Tak. Ale co mogę poradzić? Zmarzłam bardzo, przyglądając się nieskoordynowanej pracy panów na torowisku. Zamarłam, patrząc na panią w sklepie. Jakoś nie umiem sobie poradzić z problemem. Moje pytania do dyskusji są więc następujące:
 
1. Jak poznajemy "innych ludzi" - tych, z którymi nie mamy na co dzień do czynienia (w domyśle tych, co nie są krakowskimi intelektualistami...).
2. Jak poznać świadomość tych "innych ludzi"? Jak dotrzeć do pokładów ich wiedzy na temat świata?
3. W jaki sposób dowiedzieć sie, jak ci "inni ludzie" patrzą na świat?
4. Jak nauczyć się "innych ludzi" rozumieć?
 
Takie podstawowe pytania... jakże dla mnie trudne, jakże dla mnie zaskakujące.
 
Na zakończenie podkreślam, że nie drwię, nie kpię, tzw. prostych ludzi lubię i ich zawsze szukam, bo właśnie chcę poznać. A że pojawiły się we mnie niedemokratyczne myśli? No co poradzę - niewiedza i nieznajomość zagrały na moich emocjach. Stąd te pytania, stąd poszukiwania, stąd w końcu ten post.


23 responses
Traf losu chciał, że w dzisiejszej gazecie przeczytałam taki oto artykuł: http://krakow.gazeta.pl/krakow/1,35798,8875779,Wyrok_w_sprawie_wypadku_tramwa...
Zbieg okoliczności...
Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że jesteś nadczłowiekinią. Ten długi i dobry tekst powstał dziś?
Ładny tekst, choć pytania - jako wniosek - trochę mnie zaskoczyły. Zrozumiałem je jako przejaw szukania sensu, próbę zrozumienia bezsensu, który opisujesz. Ale może coś mi w tekście umknęlo, bo odpowiedzi wydają mi się dość oczywiste. Czy sposobem nie jest po prostu rozmowa?

Wydaje mi się, że przekaz społeczny nie jest centralnie (przez jedną grupę producentów) ani jednorodnie konstruowany. Zastanawiam się, jaki przekaz w ogóle dociera do "dmuchawca", "bezimiennego" i panią ze sklepu.Na poziomie operacyjnym pewnie całkiem sprawnie wykonują czynności, które są dla nich ważne. Zakładam, że praca do nich nie należy.

Zdarzenia, które opisujesz, bardziej mi pasują do dziedziny etyki pracy i zarządzania pracą.
A propos tego pierwszego punktu, kiedy czytałem Twój opis, przypomniał mi się od razu wywiad z szefem firmy kamieniarskiej, o którym kiedyś na Twitterze pewnie już wspominałem: http://wyborcza.pl/1,87648,8189933,Do_zobaczenia_w_chinskim_grobie.html
Kwestia druga to zarządzanie pracą tych ludzi: nikt najwyraźniej nie nauczył ich dobrze pracować. Nie przyjrzał się ich pracy i jej nie kontroluje. Nikt wyciąga wniosków (nie chodzi mi o łapanie na brakoróbstwie czy popełnianiu błędów, coś co w jednej firmie, z którą współpracowałem, rozgrywano w tzw. 'pokoju zjebek'), nikt systematycznie nie pracuje nad ich rozwojem. Bo nikt nie widzi w tym sensu. Wykonują niskopłatną pracę, do której zdaniem zatrudniających nie potrzeba w ogóle żadnych kwalifikacji... I to jest tragedia.

Wg prof. Bliklego 80% efektów pracy pracownika zależy od tego jak jego kierownik ustalił zasady pracy. Gruba niedokładność i generalizowanie. Ale w moim odczuciu takie postawienie sprawy zwraca uwagę na fakt, że to przede wszystkim od kadry zarządzającej zależą efekty pracy podwładnych. I tu pełna zgoda z @Wanpelą.
Zadałaś sobie pytanie jakie szkoły/uczelnie ta kadra zarządzająca pokończyła/wykończyła? ;) Strach się bać...

Zaś co do skomunikowania się z tymi ludźmi pracującymi na torowisku... Myślę, że najlepiej to zostało wytłumaczone tutaj: http://www.hr.bci.pl/infusions/pro_download_panel/file.php?did=3&file_id=2 Aczkolwiek nie jestem w stanie przeprowadzić dowodu na poprawność moich skojarzeń. Po prostu czuję, że część odpowiedzi na Twoje pytania można znaleźć w tym tekście.

Pozdrawiam

@ania Uwaga ogólna: myślę, że dobrze ujęłaś - wprowadziłaś do dyskusji - coś, co często nam umyka: świat ludzi, których opisałaś, innych ludzi. Niekoniecznie z wyłączeniem krakowskich intelektualistów. :) Choć takie wglądy mogą się wydawać oczywiste, Twój wydał mi się cenny ze względu na sposób, w jaki go opisałaś. Uchwycenie tej chwili zastanowienia, tę sytuację czekania na rogu Dietla i Stradomia. Refleksje spowodowane chwilą, zdarzeniem, które u innych może pozostałyby bezrefleksyjne. I nie muszę się wcalę z wszystkimi tymi refleksjami zgadzać. Pobudziłaś mnie po prostu do refleksji.

A propos tego, co napisałaś na FB: pomyśl, o ile groźniejsi bywają Ci wykształceni, posiadający wiedzę, którzy zachowują się podobnie jak "Dmuchawiec" czy "Bezimienny". Znam różne przypadki (o ostatnim dowiedziałem się przedwczoraj) rozkładania pracy innych przez osoby posiadające najwyższe stopnie akademickie i wykładających na renomowanych uczelniach (z pierwszej światowej dziesiątki), wybrane tam po przejściu przez gęste sito eliminacji i zachowujące się podobnie. Wyborów dokonujemy nie tylko na podstawie wiedzy i mądrości, lecz również na podstawie emocji. Bez emocji nie można podjąć najprostszej nawet decyzji, np. czy kupić bilet 20- czy 40-minutowy (wyleciał mi w tej chwili z głowy bardzo ciekawy, dobrze udokumentowany przypadek, który to opisuje). Do tego dochodzą rozmaite błędy poznawcze i blind spots (pisze o nich ciekawie Madeleine L. Van Hecke w książce o tym samym tytule; jej podtytuł brzmi 'Why Smart People Do Dumb Things?').

Pozdrawiam
Tomek

Agata, Wanpela, Yanusson, dziękuję za uwagi :) I spróbuję odpowiedzieć.
Tak, Agata, ten tekst powstał w ciągu jednego dnia, "kapałam" przez kilka godzin, co chwilę, bo nie mogłam non stop nad nim usiąść. Całe to zdarzenie tak mocno utkwiło w mojej świadomości, że jedynym sposobem na poradzenie sobie było wyrzucenie go w formie pisemnej.

Rozmowa z "innymi ludźmi" jest oczywiście koniecznością. Trochę to - jak mi się wydaje - lewackie podejście i takie młodopolskie "bratanie się z ludem", ale w sumie jak inaczej? Nie ma innej drogi do nich. Ja pytałam o coś innego. O świadomość tych ludzi - jaka jest nie dlatego, że pragnę ją poznać, tylko dlatego, że zastanawiam się, jak oni postrzegają świat i jak ich postrzeganie świata różni się od mojego. Faktycznie można by z tego wyciągnąć o wiele więcej wniosków. Na przykład to, o czym Tomek - Ty piszesz - czyli o ekonomii pracy. Świetny wywiad, który podesłałeś, czyli "Do zobaczenia w chińskim grobie" wprowadził jeszcze jeden wątek, mianowicie tendencyjność wywiadu, ale to tylko na marginesie zaznaczam (dawno nie czytałam wywiadu, z którego tak silnie przebijała teza, z jaką powstał).
Ludzie, których obserwowałam, wykonują swoją pracę bylejako, bo nie wiedzą o tym, że pracują dla wspólnego bezpieczeństwa. Nie widzą relacji między wyskrobywaniem i wydmuchiwaniem, a wykolejonym tramwajem i śmiercią człowieka. I tu dostrzegam ja związek z prawem głosu. Może to, że my, ci "lepsi" (celowo dystansuję się od wprowadzonego wartościowania), jesteśmy karani za to, że tych "innych" ludzi nie umiemy nauczyć pracować? Karani tym, że nasz głos jest ich równorzędny. Idiotyczny wniosek? Arogancki? Być może, ale do takiego doszłam. NIe trzeba się z tym, co wymyśliłam zgodzić - słusznie to Tomku napisałeś. Lubię się nie zgadzać, bo to prowokuje do dalszej dyskusji.

Następna rzecz, nad którą muszę się zastanowić, to głupota w działaniu tych "mądrych". "Lepszych", jak ich wcześniej określiłam. Dotknie to nas, bezpośrednio nas, obelżywie nazywanych "wykształciuchami". Może zasługujemy (znowu - celowo - utożsamiam się ze środowiskiem) na to określenie? Może należy nam się za to, że po pierwsze nie potrafimy dobrze wykonywać naszej pracy (tzw. intelektualista krakowski tak samo opieprza się w pracy jak robotnik w warsztacie kamieniarskim), a po drugie za to, że nie potrafiliśmy i nie potrafimy wychować tych "ubogich duchem", "szczęśliwych analfabetów" - by zapożyczyć określenie babci Mirandy z FB. Piszesz, Tomku, że wyleciał Ci z głowy przykład; no to zacznij sobie przypominać, bo zamierzam kolejny post na tym posterousie poświęcić właśnie temu tematowi. Szukam tylko inspiracji. Szukam w innych środowiskach panów "dmuchawca" i tego od skrobaczki, by mnie natchnęli i bym w ciągu paru godzin znowu machnęła tekst tym razem zionący frustracją, a nie zadający pytań. Bo bezlitośnie zamierzam wysmagać środowisko, z którego sama się wywodzę. Jaki jest poziom świadomości intelektualistów krakowskich. Lepiej może: dzień z życia intelektualisty krakowskiego. Dramat już się szykuje, teatr można otwierać. I nie jest to bynajmniej prosta odpowiedź na pytanie "Why Smart People Do Dumb Things", ale to grzebanie się w mitach narodowych i legendach założycielskich tego miasta. Straszne.

Yanusson, Ty nawiązujesz bardziej do ergonomii i wydajności, do kadry zarządzającej, ja bym w tym miejscu popatrzyła na szkoły, owszem, ale przede wszystkim na system koneksji, niestety. Na ten system, według którego ludzie dostają pracę na stanowiskach tzw. kierowniczych. Dużo by o tym pisać, a to znowu uderza w "nas". Okropnie przykre...
Przeczytałam tekst, który załączyłeś. Nie o to chodziło. Nie mam problemów komunikacyjnych z "innymi" ludźmi. Mam problem praw wynikających z ich poziomu świadomości i mojego. Problem trochę, przyznaję, wstydliwy. Lubię "innych" ludzi, bo najczęściej są nieskomplikowani w bardzo pozytywnym znaczeniu tego słowa. Nie gmatwają spraw tak, jak zwykli to czynić intelektualiści krakowscy czy po prostu paskudne "wykształciuchy".

Oj, czuję, że dużo pisania przede mną.... Dziękuję Wam!

Być może upraszczam, ale czemu dzielisz ludzi wg. poziomu wykształcenia, albo też IQ?
Akceptuję fakt, że zostaliśmy wyposażeni w umiejętność nieomal automatycznego kategoryzowania, odróżniania (np. dzięki temu lepiej zapamiętujemy bezsensowne zbitki liter w których obowiązuje szczątkowa gramatyka, od tych gdzie takiej gramatyki nie uświadczysz), ale przecież jedyną realną barierą jest ta pomiędzy "ja" i resztą świata.
Przekraczaną w dwóch przypadkach: Wiary i Miłości.

Wrażliwość na drugiego człowieka. Zainteresowanie jego sprawami, otoczenia. Umiejętność kontaktu. Poziom kultury osobistej. Moralność. Duchowość. Tego raczej nie uczą na uniwersytetach... To nie są przymioty żadnej z klas społecznych.

To są cechy osobnicze.
Indywidualne.

Aniu, najpierw ogólnie znów. Nie jestem miłośnikiem "bratania się z ludem", zawsze sceptyczne miałem do tego sceptyczne nastawienie. Niemniej staram się z ciekawości z "ludem" rozmawiać: w sklepie, z pania dozorczynią, itp. i często wtedy odczuwam jakąś barierę. Bariera ta uświadomiła mi się parę razy, kiedy po dość drętwej próbie nawiązania kontaktu wchodził za mną jakiś "robol" z pobliskiej budowy w poplamionym kombinezonie, cuchnący piwem, i z niejaką zazdrością obserwowałem natychmiastowe nawiązanie kontaktu między stronami...

Problem, który opisujesz - poznawanie świata przez innych przpomina mi trochę odwróconą sytuację z książki Lema "Golem XIV". Tam ostatni z serii Golemów ver. XIV próbował się skontaktować z mózgiem elektronicznym nowej generacji określonym kryptonimem (nomen omen ;) ZACNA ANIA. Ty sytuację tę odwracasz. Próbujesz zrozumieć pojmowanie świata "mózgów elektronowych" niższej generacji. Ale czyżby na pewno niższej?

Mój problem z Twoimi pytaniami jest taki, że to nie wiedza, "wykształciuchowstwo" są dla mnie wyróżnikiem. Znam osoby lepiej ode mnie wykształcone i pozbawione prawie refleksji, uciekające od niej, same sprowadzające się do roli operatorów wyłącznie. I znam osoby o niskim poziomie wykształcenia, które chłoną świat, robią ciekawe rzeczy, rozwijają się, choć nie w taki sposób, w jaki chciałbym to robić ja. Łatwiej mi się z nimi rozmawia niż z opisanymi wcześniej wykształciuchami. To w takim sensie podałem przykład, którego źródła nie mogłem sobie przypomnieć (i dalej go nie znalazłem). Chodzi o znany w literaturze psychologicznej przypadek osoby, mężczyzny, który doznał uszkodzenia mózgu polegającego na całkowitym wyeliminowaniu czy też zerwaniu kontaktu z obszarem odpowiadającym za emocje. Mężczyzna ten nie był w stanie podjąć najprostszej nawet decyzji. Sprawa jest oczywiście bardziej skomplikowana, zacząłem właśnie słuchać fascynujących wykładów (Passions: Philosophy and the Intelligence of Emotions), gdzie mówi się np.o odpowiedzialności emocjonalnej.

Tu skończę na razie, bo koniec roku za pasem, a ja pracować muszę, niestety nie dmuchawą. :)

Pozdrawiam
Tomek

No i poszło "sceptyczne miłem do tego sceptyczne" - zawsze wszystkim powtarzam, żeby czytać dwa razy, zanim się enter naciśnie, ale najciemniej pod latarnią, jak widać...
Chciałabym zobaczyć "bratanie się z ludem" kogoś, kto nie ma pojęcia, czym lud się żywi i czego pragnie, a jeśli ma pojęcie to właśnie to odrzuca swoim inteligenckim rozumkiem. Ktoś kto spogląda na świat z wysokości trzeciego piętra i mądralińskim sam się nazywa, mądrym zapewne nie jest i na śmieszność jedynie się naraża, prawdy objawione głosząc. A szkoda, bo można by lepiej energię spożytkować.
Pani Doktor, co to w ogóle jest? Inteligencja krakowska i niekrakowska? byt i niebyt? pytania banalne, zaskakujące w ustach badaczki. W ten sam sposób mogłabym "namalować" rozprawkę o potrawce z kury. Tylko po co? Tylko, żeby udowodnić Wam, że myślę, nawet przechodząc przez ulicę? Oczywiście, że myślę. Wy też myślicie.

"Na zakończenie podkreślam, że nie drwię, nie kpię, tzw. prostych ludzi lubię i ich zawsze szukam, bo właśnie chcę poznać." Może Ty chcesz, ale oni nie zechcą. I tyle.

A wiedza na temat zasad funkcjonowaniu ludzkiego mózgu (czyli jak działają na nas komunikaty polityków) znajduje się tutaj: "Gestalt Psychology" i nie jest tajemna ;)

Aniu, umiejętność posługiwania się słowem, językiem - to nie wszystko. Odkąd zaczęłam czytać książki, wiem to na pewno.

„nie drwię, nie kpię, tzw. prostych ludzi lubię i ich zawsze szukam, bo właśnie chcę poznać […] No co poradzę - niewiedza i nieznajomość zagrały […]”
To wiem i znam, bo „zawsze szukam”, czy niewiedza moja pomimo „zawszości” mojego zachowania jest wielka?

„Dochodzę do problemu świadomości i przekazu medialnego, czy też przekazu werbalnego (bardziej werbalnego niż na przykład przekazu mimiką lub mową ciała).”
Czy tylko ja tu widzę niewerbalność werbalistyki stosowanej, czyli mimiki mimikry u ryb słodkowodnych?

Wbrew pozorom odpowiedzi na te pytania są proste, jednak wiążą się one z pewnymi wyrzeniami z Twojej strony. Pytanie na ile chcesz naprawdę dotrzeć do tych ludzi, a na ile chcesz sobie porozważać co by było gdyby.
Poprawka: "wyrzeczeniami" oczywiście, nie "wyrzeniami".
Aniu, a moze widzialas po prostu dwoch nagrzanych robotnikow z typowa poalkoholowa niezbornoscia ruchow? To nie jest Twoja bajka i nie tesknisz do takich kontaktow. JKM drwi z demokracji gdzie elitarnosc jest przez masy przeglosowywana. Jest to powod by przestac czuc sie demokrata? I czy belkot politykow ma naprawde az taki wplyw na wybory?
Wesolego nowego roku!
Aniu, miałem napisać od razu, ale od razu się nie dało, a potem już coraz trudniej było się zebrać, niemniej niniejszym to czynię.

Wątek, który zaczął się rozwijać pod Twoim tekstem przypomniał mi historię, którą usłyszałem od znajomego.

W pewnym prowincjonalnym teatrze wszystko to, co się działo na scenie podczas prób, można było usłyszeć w całym budynku dzięki systemowi nagłośnienia. Praca aktora wymaga grubej skóry, reżyser rzadko kiedy owijał w bawełnę i cały teatr słyszał niejednokrotnie mocne słowa kierowane pod adresem tego lub innego artysty. Wracał taki potem do garderoby i tam czekała na niego osoba w teatrze kluczowa, pani garderobiana, której imienia nie pamiętam. Mówiła tak: "Dostałeś, synku, po ...., napij się herbatki z cytrynką".

W zasadzie mógłbym skończyć na tym swój wpis, taka rada wydaje mi się w tym przypadku jak najbardziej na miejscu. Wystawiając cokolwiek publicznie - tekst, wpis na Twitterze, zdjęcie, etc. - wystawiamy się na ocenę publiczną. Jednemu się to, co wystawiasz spodoba, innemu nie, będzie z Tobą polemizował, ktoś inny jeszcze walnie na odlew bez szczególnego uzasadnienia czy subtelności. To te ostatnie przypadki najtrudniej znieść. To one budzą sprzeciw. Również obserwatorów.

Pisałem już wcześniej, że spodobał mi się Twój tekst, choć dziwią mnie pytania, nie podzielam wniosków. Niemniej dał mi też do myślenia. Odkryłem pośrednio dzięki niemu i kupiłem ciekawy cykl wykładów o emocjach. Rozmawiałem o nim ze znajomym Anglikiem przy okazji dyskusji o reformach systemu szkolnictwa w Wlk. Brytanii. "Otworzyło" mi się kilka innych tematów, które wcześniej leżały odłogiem. Nie widzę więc niczego złego w zastanowieniu się czasami nad banalymi pytaniami, bo to zastanowienie właśnie ma sens.

Można oczywiście autora poinformować, że jego tekst żadnej myśli w odbiorcy nie wzbudził, albo że takie myśli wydają się banalne. Może to dla kogoś - np. dla autora tekstu - ciekawa informacja, choć mnie mówi głownie, że autor komentarza nie miał nic szczególnie interesującego do powiedzenia i o tym chce wszystkich poinformować.

Nie rozumiem też wycieczek osobistych, "chlastów", które się tu i wokół tego tekstu pojawiły. Skąd iszunia może na przykład wiedzieć, że autorka (jak sądzę): "nie ma pojęcia, czym lud się żywi i czego pragnie, a jeśli ma pojęcie to właśnie to odrzuca swoim inteligenckim rozumkiem". Czemu ma służyć osobista wycieczka: "Pani Doktor, co to w ogóle jest?". Mareksy w tweecie do mnie pisał (cytuję z pamięci) o "pseudointelektualnym bełkocie". Na tym rozmowę zakończył. Może tak lepiej. Może w ogóle nie trzeba było się odzywać...

Dziękuję bardzo za wszystkie komentarze, przeczytałam je bardzo uważnie i o wielu zdaniach z pewnością jeszcze będę myśleć.

@Wanpela, cieszę się, że mój tekst skłonił Cię do rozważań o innych sprawach. Chyba to jest najcenniejszy komplement, jeśli coś, co się napisało, przywiedzie na myśl inne sprawy u czytelnika, nawet jeśli nie są bezpośrednio związane. Ważne, że coś nowego się pojawiło.
Anegdota o teatrze - bezcenna. Tak jest, że się dostaje, wszędzie, gdzie się trafi, nie zawsze słusznie, a czasem przypadkiem. Tu chodzi o mnie, więc napiszę krótko: słuszną krytykę znoszę zawsze i staram się zrozumieć. Niesłuszną ignoruję.

Pytania mnie samą trochę zdziwiły, do nich jednak doszłam w tej akurat chwili. Być może ten tekst obyłby się bez nich, być może... Ale wtedy, gdy go pisałam, właśnie te kwestie mnie nurtowały i - a niech to, napiszę - nurtują nadal.

Ogólna uwaga: to, co napisałam, nie świadczy o tym, że tych "innych ludzi" nie znam. Daleka też jestem od tłumaczenia się teraz, ilu ich znam, jakich, skąd i gdzie poznałam, jak dużo czasu spędziłam i tak dalej. Dlatego, @Maddogowo, uwaga o "wyrzeczeniach", które musiałabym ponieść, nie zgadza się z tym tekstem. BTW nie bardzo wiem, jakie wyrzeczenia miały to by być.
Zupełnie nie o to mi chodziło zresztą w tym, co pisałam. Zastanawiałam się, jaką wartość ma człowiek i wiedza, doświadczenie, umiejętności, które zdobył. @bo_st natomiast dokładnie złapałeś o co mi chodzi: elitarność ginąca w demokracji, w tłumie i masie, czy "jest to powód by przestać czuć się demokratą" - że Cię zacytuję - ? No właśnie dla mnie, z ambiwalentnym zaskoczeniem, muszę przyznać, że nie. Z jednej strony zdziwienie, że "ich" głos jest równy mojemu, z drugiej - cały czas myśl, że przecież inaczej być nie może (a czemu nie może, kolejne pytanie...). A potem zaczęłam się zastanawiać nad tym, co my, intelektualiści, źle zrobiliśmy, że panowie z dmuchawą i innymi urządzeniami, źle pracują. Ot, taka samokrytyka przedstawicielki inteligencji krakowskiej, czyli środowiska stworzonego w XIX wieku przez mieszkańców tego miasta, czego uczy nas historiografia ;)

@Wanpela: Jeśli tylko połowa Twoich przemyśleń jest tak fałszywa jak Twe twierdzenie, że to ja zamknąłem dyskusję między nami, vide http://twitpic.com/3oj6v8 to współczuję Autorce, współczuję Twojego zrozumienia jej tekstu.
Dlaczego cytujesz Izabelę tak, by wyglądało na cytowanie mnie, to już w ogóle nie rozumiem…
Reasumując, dedykuję Ci cytat z Krajewskiego Seweryna: „Uciekaj skoro świt, bo potem będzie wstyd”.
@Ania - napiszę później
@Mareksy - Zestawienie cytatu z Izabeli z Twoim jest przypadkowe i pomyłkowe. Miałem to poprawić (wstawiając odnośnik do Izabeli) i nie poprawiłem. Mea culpa. Jakoś mam wrażenie, że dopisujesz mi znaczenia, Ani też. Ale może się mylę.
@Wanpela:
Mylisz się i przyłapany, nie przepraszasz za swoje manipulacje. Czyli jednak wstyd, wstyd dla Ciebie. Ty wybierasz.
@mareksy sprawdź sobie, uprzejmie proszę, w słowniku wyrazów obcych, co to znaczy "mea culpa", które jako żywo można znaleźć we wpisie Wanpeli. EOD.
Jakie wyrzeczenia?
Na pewno nie będę rozmawiał na ten temat przy wtórze milionów:-)
Zbyt dużo ludzi patrzy. Zbyt dużo ludzi różne wnioski wyciąga. Niekonieczne zgodne z zamysłem autora.
Ciekawe dysputy prowadzące chyba donikąd . Każdy i tak pozostaje przy swoim ,choć jak mówi umysł i duszę ma otwartą na innych . Większość z wypowiadających się lubi ludzi . Ludzie lubią zaś większość . Bezpiecznie spotykać w życiu ludzi dobrych ,miłych , pomocnych . Gorzej gdy trafiamy na mniej pozytywny ich obraz i wtedy już ludzi lubimy mniej ,może nawet ich znielubimy . Piszesz właściwie o tym co nazywano kiedyś walką klas .W wydaniu light oczywiście bez rewolwerów i karabinów .Czasy się jednak trochę zmieniły , po dziejowej restrukturyzacji pootwierano klasy i uczniowie się przemieszali .Kadra nauczycielska wraz z dyrekcją lata teraz po korytarzach łapiąc za fraki przypadkowe osoby i stara się zagonić je do ławek by był spokój .