Miesiąc mieszkania w muzeum - oferta z Chicago

Muzeum Nauki i Przemysłu - Museum of Science and Industry w Chicago po raz drugi ogłosiło konkurs na spędzenie miesiąca w muzeum!

Rok temu Kate McGroarty przez muzeum żyła w muzeum - 24 godziny na dobę - uczestniczyła w pracach wewnątrzmuzealnych, spotykała się ze zwiedzającymi i tak dalej. Jej blog, prowadzony w ciągu tego miesiąca, można poczytać i dowiedzieć się, co zwycięzca tegorocznego konkursu będzie robił.

"To live and breathe science" - to kwintesencja zadań na ten czas, po którego zakończeniu wyjdzie się z muzeum z technicznymi pamiątkami, wiedzą, bezcennymi wspomnieniami i czekiem na 10 000 USD.

Do dzieła! Ze strony muzeum trzeba ściągnąć kwestionariusz (podoba mi się, że na kwestionariuszu jest fotokod) do wypełnienia i odesłać go przed 22 lipca. Poza tym dokumentem należy napisać esej, uzasadniający w 500 słowach dlaczego chce się to zrobić, nakręcić 60-sekundowy film, w którym trzeba zaprezentować siebie, swoją kreatywność, potrzebę spędzenia tych dni w muzeum i co ma z tego wyniknąć dla instytucji i dla Ciebie oraz dlaczego to właśnie Ty jesteś osobą, którą muzeum ma wybrać.

Ankieta do wypełnienia jest zupełnie inaczej skonstruowana niż te ankiety, z którymi możemy mieć do czynienia w polskich muzeach, bez względu na to, o co chodzi. Żartobliwy ton, który przebija przez niemal wszystkie instrukcje, pojawia się już w informacjach wstępnych (przy omówieniu filmu autorzy opisu dają wskazówkę: eksperyment z mentosem w Coca-Coli widzieliśmy już tysiąc razy), ale później lekki ton dominuje nawet w poważnych pytaniach. Sama konstrukcja ankiety daje wiele do myślenia - mam na myśli przemieszanie różnych bloków i przechodzenie z jednego do drugiego właściwie bez zapowiedzi. Żart widać na przykład w tym miejscu:

Where do you fall in the spectrum: Strictly a word processor/email person … Somewhat savvy with digital and social media … Total whiz at anything with 1s and 0s?

Gdy jednak trzeba powiedzieć o sobie coś istotnego, pojawia się ton poważny:

Obviously, Month at the Museum is a very public process, involving the resources and audience of the worldwide Interwebs. Is there anything in your past or background that you would find embarrassing to have come to light?

Moją uwagę zwróciło także pytanie o to, czy kandydat prowadzi bloga, ma konto na twitterze, przygotowuje podcasty czy w ogóle jest zaangażowany i gdzie w media społeczne. W tej chwili jest już tak, że jeśli nie ma Cię w mediach społecznych - nie istniejesz, nie masz się czym pochwalić. Najlepszy list motywacyjny i porażające portfolio musi mieć fundament w ludziach, którzy mogą potwierdzić ich jakość, śledząc Cię na twitterze, czytając Twojego bloga, ściągając podcasty.

Pisałam "do dzieła", ale ostrzegam wszystkich, którzy zanim dotarli do tych słów, zarezerwowali już bilet do Chicago, że oferta skierowana jest do tych, którzy mają prawo otrzymywać w USA wynagrodzenie za usługi, czyli turystyczna wiza uniemożliwia ubieganie się o tę fuchę.

Na koniec jedno pytanie z ankiety, które bardzo mi się podoba"

How would you describe your energy level? (Anywhere between couch potato to Boston Marathon runner.)

Zastanawiam się, jak to ładnie powiedzieć, pozostając w stylu narzuconym przez tych, którzy dokument przygotowali, że jestem biurkowo-komputerowym pająkiem i co to mówi o moim poziomie energii...

Ciuchy w muzeum, czyli The Fashion World of Jean-Paul Gaultier - wystawa w Montreal Museum of Fine Arts

Syreny, marynarze, muszle, gorsety, koturny, spirale na plecach, wąsy na głowie... Świat mody Jeana-Paula Gaultier kusi na czasowej wystawie niedawno otwartej w Montrealu, w Muzeum Sztuk Pięknych.

To nie wystawa wirtualna, a tylko internetowa wizytówka prawdziwej wystawy, ale jakże interesującej, jakże przyciągającej uwagę! Nie ma tu elementów interaktywnych, a nawet galeria zdjęć z wernisażu została przygotowana w taki sposób, żeby zwiedzającego zdenerwować (otwarte zdjęcie trzeba zamknąć, żeby otworzyć kolejne), a warto obejrzeć te zdjęcia, podpatrzyć, kto i co nosi na sobie!

Cieszy opis poszczególnych części wystawy - nie jest bardzo szczegółowy, ale tak napisany, że można sobie stworzyć wizję tego, co i jak zostało pokazane. I pójść na wystawę, zobaczyć, co kurator faktycznie przygotował. Szkoda, że w zakładce "Animated mannequins" nie można zobaczyć, o co tak naprawdę chodzi z tymi twarzami, techniką ożywiania twarzy manekinów, wymyśloną już ponad 15 lat temu.

Zainteresował mnie szczególnie program towarzyszący wystawie - pokazy filmów, które inspirowały twórcę, do których stworzył stroje, a także filmów dokumentalnych z jego udziałem. Kilka z tych filmów należy do moich ulubionych - Kucharz, złodziej, jego żona i jej kochanek, Miasteczko zaginionych dzieci, a na przykład takiego filmu, jak Falbalas, czyli Ludzie i manekiny, w ogóle nie znałam i z pewnością będę szukać! Niezwykłe są tematy wykładów; zamiast proponować "naukowe" opisy dzieła twórcy mody lub wpisywać je kulturoznawczo w kontekst światowej kultury planujący ten cykl dali np. możliwość zapoznania się ze światem piór w modzie i haftu. Na haft wybrałabym się sama...

Kto nie jedzie do Montrealu, może wybrać się do Dallas, San Francisco, Madrydu lub Amsterdamu - w Europie wystawa zjawi się w 2012 i 2013 roku. Czyli już po końcu świata.

Internetowa zapowiedź tradycyjnej wystawy jest ważna i należy ją zapamiętać; ta, być może, nie jest najlepszym wzorem, ale dzięki denerwującym drobiazgom i usterkom zapamiętamy ją lepiej, ucząc się, co trzeba zrobić, by wizytówka zachęcała do przyjścia na wystawę. W tym przypadku na Świat mody Jeana-Paula Gaultier przyjdą wszyscy, jakkolwiek by ta strona nie wyglądała. Jeszcze jedno, bilet normalny - 15 dolarów kanadyjskich.

Bruce Chatwin w słowach Janusza Majcherka ("Zeszyty Literackie")

Janusz Majcherek napisał bardzo luźny esej poświęcony Chatwinowi, który bezapelacyjnie jest jednym z moich najukochańszych pisarzy. Opublikowany został ten esej w ostatnim, tj. 114 numerze "Zeszytów Literackich".

Bruce Chatwin, ekspert, a później dyrektor Sotheby's, miał problemy ze wzrokiem - zalecono mu wyjazd do Afryki, dla odpoczynku. Szczęśliwe lata sześćdziesiąte, gdy prosperity panowało na całej planecie, a ekspertem u Sotheby's mógł zostać człowiek bez piętnastu doktoratów... Chatwin wyjechał i nigdy już do Sotheby's nie wrócił, za co jestem mu wdzięczna. Zaczął pisać - najpierw dla "Sunday Times Magazine", a potem dla siebie. Pisał w moleskine'ach, notesach w czarną oprawę, notesach, w których nigdy - właśnie dlatego - nie będę pisać. Zbyt wielki to symbol dla mnie.

[Zdjęcie Chatwina zabrałam z witryny "Zeszytów Literackich"; proszę mi zabronić, jeśli nie mogę. Ogromnie mi się podoba... Ogromnie!]

Pisarstwo Chatwina to wzór stylu, takiego, jaki mnie pociąga. Osiągnął mistrzostwo w lapidarności, aforyczności, metaforyczności, poetyzacji narracji prozą. Jego twórczość to mieszanka fikcji i faktów - nie wiesz, nie jesteś w stanie oddzielić prawdy od nieprawdy, zmyślenia i wyobraźni Autora od tego, co "naprawdę się wydarzyło" i jak to "naprawdę jest". To także opowieści drogi, twórczość reportera, ciekawego wszystkiego, podglądającego wszystkich, zaprzyjaźniającego się z każdym, a to dla nas, czytelników, byśmy mogli odczuć to, co poczuł nasz człowiek w drodze. Jeżeli mottem mojego życia jest to, że się przemieszczam, to jedynie dzięki Chatwinowi tak się stało, a przemieszczanie nie musi być fizyczne; niekoniecznie potrzebuję podróżować, by się przemieszczać. Poszukuję ciągle nowych inspiracji, nowych informacji, które dokładają odrobinę cementu lub cegłę wzmacniającą konstrukcję, jaką jestem. Przemieszczam się, bo myślę i szukam. Chatwin mnie tego nauczył.

Esej Janusza Majcherka ma w zamierzeniu naśladować zderzenie Chatwina ze światem filmu. Jest i strumieniem świadomości, i przemieszczaniem się (skakaniem po czasie i wydarzeniach). Szkoda tylko, że nie bardzo to wyszło i w ujęciu pana Majcherka temat rysuje się chaotycznie, niezrozumiale, niepewnie chwieje się na postumencie, jakie tworzą słowa autora eseju. Nawiasem mówiąc, posługuję się tym słowem, a wcale nie jestem do niego przekonana - w pierwszym zdaniu napisałam "bardzo luźny esej" i tak to widzę: próbka ledwo, szkic, szkicyk, bym nawet powiedziała.

Czepiam się, znowu. Być może, ale ktoś, kto z postacią Chatwina i z jego książkami nie miał do czynienia, ten nie sięgnie po nie; nie zachęcą go te swobodne uwagi, bardziej skoncentrowane na tym, by pokazać, jaki Chatwin był "inny", a nie co dla nas zostawił i dlaczego jest ważne jego pisarstwo. Zgubiłam się w problemach towarzyszących ekranizacji poszczególnych książek Chatwina, już nie wiem, kto którą zrobił, choć wszystkie filmy widziałam, a książki czytałam. Nie rozumiem, czemu ma służyć wprowadzenie literackich inspiracji Chatwina, jeśli faktycznie nie o źródła jego pisarstwa chodzi - bo przecież literackie inspiracje Chatwina w niewielkim stopniu, jak udokumentował autor eseju, mają związek z ekranizacjami jego książek. Kolejne romanse tego pisarza są przedstawione tak, jakby z jednej strony pan Majcherek chciał bardzo o nich napisać, a z drugiej - trochę się wstydził, bo to romanse gejowskie, a ja się tylko pytam, czy naprawdę o to chodziło w związkach Chatwina z filmem?

Dwa przykłady na przedziwny chaos narracyjny panujący w całości:

Poznali się w 1969 roku w domu Cary’ego Welcha, kolekcjonera sztuki, zwłaszcza indyjskich miniatur, z którym Chatwina łączyła zażyła przyjaźń;

Zastanawiam się, jak do całego tekstu ma się informacja o "indyjskich miniaturach", poza tym, że w domu tego kolekcjonera Chatwin poznał Jamesa Ivory'ego (nb. jego ekranizacje E.M. Forstera są obowiązkowe do obejrzenia, a sam Forster - do poczytania). Ciekawe, czy figurki owe indyjskie wpłynęły w szczególny sposób na tę znajomość, hihi, może były wyuzdane!

Podróżując po Francji, odwiedzili Stephena Spendera, a także jakichś bogatych angielskich gejów, którzy kupili całą wieś wraz z dekonsekrowanym kościołem.

Czy to jest świadectwo jakiegoś specjalnie rozpustnego życia, które Chatwin prowadził, ta wiadomość o "bogatych angielskich gejach", bo - jak anegdotyczna strzelba Hitchcocka - nie eksploduje ten wtręt w dalszej części w żaden sposób - ta para na przykład nie sfinansowała ekranizacji którejś z książek.

Wystarczy tyle o Chatwinie wg Janusza Majcherka. Poczytajcie sami. Warto sięgnąć do tego numeru (tak sobie wyobrażam, bo jeszcze sama tego nie zrobiłam), bo zamieszczono w nim oryginalne teksty Chatwina i drugiego z moich kilku bogów literatury - W.G. Sebalda, podobnie niepokojącego, poruszającego każdy atom duszy mojej, słów pięknych i treści niezwykłych spragnionej, także tworzącego na granicy fikcji i świata realnego, świata przedmiotów i kwerend.

Zupełnie pomijam fakt, że w tym samym numerze jest też wspomnienie o Bohdanie Pocieju i szkic poświęcony Jerzemu Nowosielskiemu. Dla pamięci notuję.

Muzeum Porsche w Stuttgarcie - wirtualne oprowadzanie

Znowu samochody, tym razem zapierające dech w piersiach, czyli Porsche Museum w Stuttgarcie. To nie muzeum, ale film, dzięki któremu muzeum poznajemy. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że film nie został nakręcony na miejscu, w muzeum, ale jest efektem prac grafików komputerowych.

Piękna strona, niezwykle elegancka, ale takie przecież jest Porsche, czyż nie?

Tak, zdecydowanie, warto pamiętać o tym, że wirtualne muzeum potrzebuje także filmów, niekoniecznie nakręconych (choć tu akurat nie wiem), ale ruszające się obrazki zdecydowanie podkreślają wrażenie nierealności - a przecież trochę o to chodzi w wirtualnym muzeum. Zatem Muzeum Porsche i filmowy po nim spacer uczą nas tego, że film jest elementem niezbędnym.

PS Dlaczego wybrano narratora z akcentem tak charakterystycznym, może to szkocki?

Wirtualne muzeum samochodów - temu panu podziękujemy

Phil Seed's Virtual Car Museum to kolejne nadużycie nazwy muzeum i określenia wirtualny. Znowu to napiszę - wirtualne muzeum to nie znaczy wrzucenie do internetu na byle jaką stronę sterty zdjęć i informacji! Nie każda kolekcja tworzy muzeum, nie każda strona jest wirtualna, a tylko udaje wirtualną. Szkoda tematu, bo ciekawy i można byłoby z tego zrobić cudo, gdyby pan Seed rozumiał, na co się porywa. Szkoda, powtórzę.

Zwróćcie uwagę na te słowa:

On-line for 12 ½ years, since August 1998.

Od 1998 roku, to niestety widać. O ile jednak umiem liczyć, to 12 i pół roku minęło niedawno; może pan Seed porzucił to muzeum? Może jestem niesprawiedliwa? Może... a jednak żal...

Museum of Gaming History. Skok na odliczenie podatkowe

Muzeum Historii Gier wygląda mi na to, co napisałam w tytule. Skok na odliczenie podatkowe dla instytucji założycielskiej, tym bardziej, że wirtualne muzeum nie istnieje. Można znaleźć wprawdzie misję, cel, opis kolekcji, ale niewiele z tego wynika. Filmy zamieszczone w zakładce "Video Library" są nieaktualizowane, a przy niektórych pojawia się informacja, że użytkownik, który ten film zamieścił, zlikwidował konto, film zatem jest niedostępny.

Pomysł fajny, ale szkoda, że to tylko przykrywka. Jeśli komuś się uda stwierdzić, że jest inaczej - będę wdzięczna za informacje.