Zachwycił mnie ten kilkuminotowy film, pokazujący historię jazzu w sposób - trzeba przyznać - zaskakujący. Nie będę się wymądrzać na temat wykorzystywania w animacji komputerowej techniki cieni, wystarczy obejrzeć krótki filmik temu poświęcony, zajmę się tylko tym, co w Silhouettes of Jazz przekazali nam autorzy i co ja z tego wyciągnęłam.
Strona projektu jest ascetyczna - to tylko "Home - About - Watch"; nie powiem, podoba mi się to - nie można się zgubić, nie trzeba szukać, wiadomo od razu, że zobaczyło się wszystko, co tylko na niej zamieszczono (a to mnie cieszy, bo rzadko kiedy zostawiam coś obejrzane tylko w połowie). Gusta nie podlegają dyskusjom, dlatego łatwo mi napisać, że mnie bardzo się podoba, jak ta strona wygląda.
O samym projekcie jego autorzy piszą, że jest to "wirtualna przechadzka" - mamy więc kolejny termin: do wirtualnych prezentacji, wirtualnych muzeów dołącza wirtualna przechadzka. To ciekawe, że posłużyli się właśnie tym słowem, bo w tym przypadku doskonale można byłoby nazwać to, co zrobili, filmową prezentacją wirtualnego muzeum. Co z tego, że to muzeum nie istnieje - na filmie, w animacji, stworzyli jego wizję, oprowadzili po nim, co więcej, oprowadzili po nim świetnie!
Na filmie pokazano pięć sal, z których każda poświęcona jest jednemu etapowi w ponad stuletniej historii jazzu. Od razu trzeba powiedzieć, że jest to tradycyjne ujęcie chronologiczne. Wyobraźmy sobie zatem, że to, co widzimy na filmie to jedynie zapowiedź obszernego przedstawienia poszczególnych etapów w odpowiedniej sali, a gdy już przyjmiemy tę wizję, film stanie się po prostu doskonałą animacją reklamową wielkiego muzeum jazzu. Kolejne sale (moduły, jak to we współczesnym muzealnictwie lubi się nazywać) to najstarsze pieśni niewolników pracujących w polu ("Źródła"), czasy Scotta Joplina ("Ragtime"), jazz nowoorleański ("New Orleans"), epoka swingu ("Swing") i okres panowania bebopu ("Bebop"). Przejścia między salami zauważamy, bo zmienia się muzyka - główny bohater tego nieistniejącego muzeum, pretekst do zabawy cieniami.
O cieniach autorzy napisali tyle, że rzucają je równocześnie trójwymiarowe figurki, tworząc tym samym pełen obraz. Jest w tym także głębsza myśl, ujawniona w ostatnim akapicie krótkiego wprowadzenia:
The reinterpretation of jazz and non-jazz music is crucial in jazz pieces - in the same way, a shadow object can be seen as a 3D interpretation of the desired 2D shadows.
Udany to - według mnie - pomysł, by przejście między 2D a 3D uzasadnić doszukiwaniem się niejazzowych elementów współtworzących muzykę jazzową.
Mogłoby to być muzeum tradycyjne, a film jego reklamą - tak nie jest. Tego rodzaju film wyklucza interaktywność, jest tylko prezentacją wybranego tematu - na tym świat wirtualny nie może poprzestać, dlatego szkoda, że ten projekt na tym się skończył (a może nie skończył się i tylko ja o tym nie wiem?). Pozostaje - jak Stanisława Lema "Wielkość urojona" i "Próżnia doskonała" to zbiór wstępów do nieistniejących książek i recenzji z nich - reklamą nieistniejącego muzeum, które jego organizatorzy, trwając w tradycyjnym układzie sal muzealnych, ułożyli chronologicznie, pozwalając na jedną tylko ścieżkę zwiedzania.