Idąc do teatru, filharmonii, na imprezę, na spotkanie z klientem i u cioci, i po odbiór państwowych odznaczeń ubieramy się szczególnie. Starannie dobieramy strój - garnitur, garsonka, kolczyki, spinki do mankietów, prasujemy koszulę i spódnicę, do torebki wkładamy zapasowe pończochy... Dbamy o to, by nie tylko dobrze wyglądać, ale i czuć się swobodnie w ważnej chwili. Zachowujemy się też inaczej - wiadomo, że na imprezie powiemy coś innego niż w teatrze czy filharmonii, gdzie jednak będziemy szanować ciszę. Wyjątkowe sytuacje zakładają wyjątkowe zachowania. Wychodząc z pracy, też trzeba tego dopilnować. Najważniejsze w tym są wszakże buty. Buty na wyjście.Szukałam tych butów jeszcze przed wyjazdem do Chin. Czułam, że ten moment jest nieodległy, choć nie spodziewałam się, że przyjdzie znienacka, zaskakując mnie i nawet strasząc - butów bowiem nie było. Szukałam ich w Krakowie, rozglądałam się za nimi w Szanghaju, przebiegłam Warszawę, tropiąc "te" buty, ale nic z tego. Wczoraj, gdy sprawa stała się paląca, rzuciłam wszystko, poszłam na całość. Buty musiały być. Zdesperowana, zdenerwowana dzwoniłam, gadając o bzdurach, dzieląc się moim problemem, wysłuchując o problemach innych. Nie zmieniało to faktu, że miałam następnego dnia wyjść i butów nie miałam na wyjście. Zadzwoniłam raz jeszcze, pomyślałam sobie: ktoś buty kupił, ja nie, bilans i tak jest na plus. Niech będzie. Wyjdę w nieswoich butach, na niemoich nogach. Dobrze. I wtedy je zobaczyłam. W deszczu lśniły na przyciemnionej już wystawie, tuż przed zamknięciem sklepu. "Czynne jeszcze?" - spytałam. "Tak, ale za 5 minut zamykamy" - powiedziała miła pani w pięknych okularach, ciepłym szalu, mając, mimo braku czasu, chęć na pogawędkę. Tyle czasu wystarczyło, bym obeszła sklep wokoło, myśląc, czy to właśnie "te", "buty na wyjście", decydując, że tak, mierząc prawego, po chwili lewego, płacąc, pakując, życząc wszystkiego dobrego, najlepszego i słysząc, że "ten kolor do pani doskonale pasuje". Pasuje. Fiolet na wyjście. Fioletowe buty na wyjście.Piszę to wszystko wcześniej, gdy jeszcze w bieliźnie (fioletowej także - bądźmy konsekwentni - i francuskiej) i szlafroku powoli zaczynam zbierać się do ostatniego nieświadomego dnia pracy w muzeum i zarazem pierwszego świadomego. Bo dni jeszcze będzie kilka. Uroczyście inauguruję rytuał wyjścia z pracy. Dzień pierwszy: papiery i buty.