Północ.
Kto światła choince zapalił?
Kto księżyc nad miastem zawiesił?
Zgasł hejnał.
Niestroił.
Kraków stroi księżyc.
Bańka pełna.
Ślisko (patrz w ziemię, nie w księżyc).
Północ.
Kto światła choince zapalił?
Kto księżyc nad miastem zawiesił?
Zgasł hejnał.
Niestroił.
Kraków stroi księżyc.
Bańka pełna.
Ślisko (patrz w ziemię, nie w księżyc).
Po co nam kostiumy zbyt kuse kąpielowe,
parasol, kalosze są sierpniowoseksowne.
Letnie ogródki po co? Chłodne piwo lane
smutnie w beczce kiśnie, a goście proszą grzane.
Po co na balkonie markiza przeciw słońcu,
skoro słońca nie widać, śpi schowane w kątku.
W domu zatem spędzimy sierpniowe dni chłodne,
stare wyjmiemy zdjęcia, w sepii słońcem złotej.
Po co nowe albumy, po co robić zdjęcia,
gdy świat cały płynie, gdy dom jest jak muszelka.
Po co nam te wakacje, słynne dni sierpniowe,
każdy dzień kolejny deszczem odbiera mowę...
Po co nam sandałki i po co nam sukienki,
gdy z nieba na nas spływa woda jak z butelki?
Romantyzmem kapelusz słomkowy zmęczony,
niewytarty z kurzu, deszczem jakby rzekomym.
Po co kapelusze i po co nam sandałki,
Gdy stawiają się z deszczu na ulicach szklanki.
A sukienki rzędami wiszą sobie zgodnie,
bo po co tym sukienkom w taki deszcz wychodne?
A okulary po co słoneczne kupować?
Lepiej syrop wypić i herbatę dla zdrowia.
Lipiec deszczem spływa, jak z butelki wylany,
po co nam wakacje i po co urlop? Na nic.
Raz bocian wiosenkę przywołać chciał szybko,
wdział krwawe rajstopy, dziób rozwarł przed szybką.
(przed szybką, lusterka tam bowiem nie było,
wiadomo, że boćki bez lusterek żyją).
"Niedobrze" - pomyślał - do dzioba zajrzawszy,
bo pustką zionęło z boćka tego paszczy.
"Żabusia" - wymruczał, łopocząc skrzydłami,
"Żabusia, by wpadła do paszczy otchłani".
Gotowość bojową wilczydła naszego
Zobaczył Mareczek, biegając z kolegą.
"Kolego mój drogi" - powiedział zdyszany -
"Tu wilki, w tym kraju, zjadają bociany!".
"Coś trzeba z tym zrobić" - kolega mu odrzekł,
"Bocian nie jest dobry na wilka krwioobieg".
Mareczek niepewnie, lecz musiał przytaknąć:
"Ratujmy bociana i - co więcej - z żabką".
Łatwo rzeczy mówić, trudniej nieco zrobić.
Jak by tu zwierzęta na łące pogodzić?
Marek myślał chwilę, koleś usiadł z boku
(Markowi nie każdy dotrzymuje kroku).
Przyjaźń to rzecz trudna, wśród zwierząt - okrutna,
bo pazury ostre, bo głód i bo kłótnia.
Marek postanowił: "Ja wrogów połączę,
książkę z ich twarzami w sieć pajęczą wplączę".
Jest we mnie bul
i
skacze mi gul.
Brejkłem tę rul,
gdyż
orty są kul.
Piszę na ful,
bo
nie jestem ciul.
Żółć swoją wmul,
złość
swą wkręć na szpul.
Twarz skryję w tiul,
bo
twierdzisz, żem null.
A jam nie z KUL!
Jam
warszawski żul!
Zamilcz, pysk stul!
twój
skasuję URL.
Jam nie jest szuj!
Jam
Prezydent Twój!
Weź mnie utul...
Czy
czujesz mój bul?
Śnieg dopadł mnie tuż obok Krakowskiego Przedmieścia, po wyjściu z knajpy,zadymionej (!), w oparach piwa skąpanej i pełnej aromatów fajek wodnych.
Spacer po Marszałkowskiej postanowiłam zakończyć szybko,bo pijany bałwanek to nie "to"; tramwaj złośliwie wywiózł mnie jednak przystanek dalej i stało się,bałwanek trzeźwiał z każdym krokiem na Puławskiej.
Poranek rozczarował; zdjęcie z balkonu przed świtem obnażyło mizerię miasta, piękniejącego przecież w śnieżnej pelerynce.
W taki poranek przypominam sobie zapisany w pośpiechu rym o śniegu - zapowiedź zimy i opowieść o tej, która przychodzi. Nie nowe, ale też nie stare.
W śniegu cała się roztapiam
Śniegiem spadam i do lata
śniegiem rzucam siebie lekko,
z chłodu całe moje ciepło.
Kiedy w końcu śniegi spłyną,
kwietną śnieżną twą nowiną
jestem. Śnieżką, kulką będę
w śnieżnym pyle srebrną wszędzie.
Gdy ze śniegiem wrócę znowu,
będę chłodna już od progu.
Górą śniegu będę cała,
jak śnieg mokra, jak śnieg biała.