Są bariery i są barierki

Już drugiego dnia po otwarciu nowej biblioteki „za rogiem”, wybrałam się na rekonesans! 

Na wejściu do biblioteki potknęłam się o dość wysoki stopień. „Moja wina” – pomyślałam – „potykam się o wszystko”. Dostałam kartę i idąc do komputera stojącego przy drzwiach, by przejrzeć elektroniczny katalog, niemal połamałam się na tym samym stopniu. Choć właściwie oznaczony (żółto-czarny pas na stopniu), umknął mojej uwadze. Noga boli, ale powiedziałam sobie, że to wina kombinacji nie w pełni sprawnych nóg i dużej krótkowzroczności. 

Nieprawda. Wszystko to kłamstwo, począwszy od tego, że biblioteka wcale nie jest nowa, tylko przeniesiono ją z drugiego końca Starego Miasta do nas (na szczęście). Kłamstwem, a raczej przeinaczeniem jest też myśl, że noga boli mnie przez moją nieuwagę. Nieprawda, powtórzę. Noga boli mnie, bo przy urządzaniu nowej siedziby starej biblioteki, zabrakło funduszy, a może i fantazji na wykonanie podjazdu. Drobnego ułatwienia w dostępie do wiedzy i kultury.

Takich ułatwień przydałoby się więcej, w wielu miejscach. Brałam udział w tworzeniu stałej wystawy w Fabryce Schindlera, przydzielono mi tam mały multimedialny zakątek. Nie miałam żadnego wpływu na zespół niesamowicie kreujący wojenną rzeczywistość w kolejnych przestrzeniach. Szkoda, bo może powiedziałabym coś o moich nie w pełni sprawnych nogach, na których z trudem końcową część wystawy pokonuję. Najpierw żwirowisko w sali poświęconej obozowi w Płaszowie, później miękkie i grząskie podłoże zaprojektowane mające oddać trudny moment wyzwolenia Krakowa spod okupacji niemieckiej i pojawienie się Sowietów w mieście. Osoba na wózku inwalidzkim nie ma szans na zwiedzenie większości wystawy. Zdarzyło mi się po Fabryce Schindlera oprowadzać paru zwiedzających o kulach i było to dla nich bardzo trudne, męczące doświadczenie. Chcieli zrezygnować w którymś momencie, ale... wystawa jest jak rzeka bez powrotu. 

Wystawa w Fabryce Schindlera powstawała już ponad cztery lata temu, od tego czasu wiele się zmieniło – przynajmniej tak mi się wydawało. Moje wyobrażenia rozwiały rozmowy przy pracy nad projektem pewnego muzeum wirtualnego. Dyskusja dotyczyła WCAG 2.0 i obowiązku dostosowania stron instytucji finansowanych ze środków publicznych do potrzeb osób niepełnosprawnych. WCAG 2.0, zwany „wucagiem”, a przez niektórych nawet pieszczotliwie „wacusiem”, to zestaw zaleceń, które należy stosować, projektując strony internetowe (architektura informacji, UX, grafika) tak, by treści zamieszczane na tych stronach mogły „przemówić” do osób o niepełnosprawności wzrokowej, słuchowej, umysłowej i wszystkich innych rodzajach niepełnosprawności. Przyznaję, przeczytanie  nawet całej dokumentacji niewiele powie komuś, kto po raz pierwszy spotyka się z problemem (o ile przebrnie...). Na dodatek są to „wytyczne” i każdy może powiedzieć, że nie ma obowiązku ich wdrożyć. Niestety, taki obowiązek przyjdzie w połowie 2015 roku.

„Pani w ogóle widziała strony zrobione zgodnie z WCAG 2.0? Jakie brzydkie...! Po co to robić?” 

– usłyszałam, gdy oprotestowałam decyzję o braku narzędzia do zwiększania liter i podziału tekstów na części z wyraźnie oznaczonymi nagłówkami. „Przecież serwis robimy dla większości, a nie dla niedowidzącej czy niedosłyszącej mniejszości. Niedowidzący i tak nie zobaczy i nie doceni.” – zapadałam się w twarde krzesło, słuchając i pragnąć niedosłyszeć. W końcu padło to, czego się spodziewałam i obawiałam. 

„Ten serwis robimy dla normalnych.”

Nasze społeczeństwo, gdyby mogło, zabroniłoby niepełnosprawnym opuszczania domu. Utwierdziła mnie w tym przekonaniu wizyta w krakowskim Muzeum Inżynierii Mieskiej ze znajomym poruszającym się o kulach. „Pech” chciał, że wybraliśmy się tam zimą. Bruk, po którym przechodzi się między kasą a poszczególnymi budynkami z ekspozycjami, był tak śliski, że w butach o wibramowej podeszwie, które tego dnia założyłam, miałam kłopoty z utrzymaniem równowagi. Trudno mi sobie wyobrazić pokonywaniem tej samej drogi o kulach. Na sali z kolei brak krzeseł, ławki, czegokolwiek, by usiąść. Moje nie całkiem sprawne nogi po godzinie potrzebują odpocząć. Mogłam marzyć, bo nie mam kul, jak kolega, któremu pani z obsługi na naszą prośbę przyniosła krzesło z zaplecza.

Kule utrudniają poruszanie się, choć paradoksalnie mają je ułatwiać. Są jednak widomym znakiem niepełnosprawności. Co z taką niepełnosprawnością, której nie widać? Co z tymi niepełnosprawnymi, którzy chcą korzystać z dóbr kultury zdigitalizowanych ze środków publicznych? 

Gdy – wracając do wspomnianego wirtualnego muzeum – protestowałam, że tworzenie wirtualnego muzeum z interfejsem całkowicie odmiennym od tego, do czego przyzwyczajeni są użytkownicy i ponadto niezgodnym z zasadami WCAG 2.0, usłyszałam, że „nasz serwis będzie przełamywał standardy. Nauczą się, że jest inaczej.”. Niedowidzący zaś, jak podsumowano niezręczną dyskusję, „mają na swoich komputerach i tak jakieś lupki i inne narzędzia, nie ma co się nimi przejmować”. 

Jestem wdzięczna za wiele zmian związanych z życiem osób niepełnosprawnych, a WCAG 2.0 znajduje się wysoko na tej liście. Usprawnienia wprowadzane tymi wytycznymi są barierkami, na których wspierając się, można przekraczać bariery. Pragnęłabym gorąco, żeby podobne obowiązki nałożyć na instytucje publiczne w świecie rzeczywistym, nie tylko wirtualnym. Oh, wait, przecież są takie wytyczne...  

Post Scriptum

Byłabym niesprawiedliwa, pozostawiając wrażenie, że w muzeach nie robi się nic dla niepełnosprawnych. Nieprawda. W warszawskich Łazienkach odbywają się szkolenia z obsługi gości z niepełnosprawnością (te zdjęcia trzeba zobaczyć koniecznie!). Muzeum Narodowe w Krakowie konsekwentnie dostosowuje kolejne oddziały do potrzeb osób niepełnosprawnych, wystawy można też zwiedzać w towarzystwie przewodnika znającego język migowy. Nieładnie skrytykowana przeze mnie Fabryka Schindlera szczyci się wspaniałą audiodeskrypcją (posłuchajcie, to materiał atrakcyjny także dla „pełnosprawnych”). I jest najważniejsza inicjatywa, czyli projekt „Muzea bez barier, realizowany przez Muzeum w Stalowej Woli, mający na celu likwidację barier w dostępie do kultury dla niepełnosprawnych zwiedzających. 


Manuscriptorium - wyszukiwanie bardzo starych, zdigitalizowanych dokumentów

Oglądam sobie Manuscriptorium i nawet w jednym procencie paznokcia nie przekonuje mnie interfejs tego cuda, klucza do zasobów rękopiśmiennych i starodruków, gromadzonych w ramach projektu ENRICH.

Zanim udało mi się zrozumieć, o co chodzi z tymi dziwnymi nazwami ("m-tool", "m-can" itd.), zdążyłam się dziesięć razy zdenerwować i poczuć chęć wyjścia z serwisu. Pominąć chyba muszę to, że wchodząc przez polską stronę główną, wybierając wyszukiwanie, przechodzę do interfejsu po angielsku, a już kompletnie trzeba zignorować tłumaczenie na polski, chwilami zgrzytam zębami. 

 Oto próbka tego pięknego języka: 

Projekt Manuscriptorium stwarza wirtualne środowisko badań, dostarczające dostęp do wszystkich istniejących dokumentów cyfrowych w sferze zasobów obejmujących książki historyczne (manuskrypty, inkunabuły, stare druki, mapy, statuty i inne typy dokumentów). 

Niby nic takiego, a język jednak zmaltretowany. Jeśli ładną kobietę ubierze się w paskudne ciuchy, to będzie odstręczała, nie kusiła. Polszczyzna jest piękna, można nią pisać pompatycznie, można śmiesznie, ale nie należy jej ubierać w słowa brzmiące brzydko i koślawo, bo traci cały swój urok. Tu się roi od niedoróbek językowych, co tym bardziej jest przykre, że to zasoby dla humanistów, którzy z językiem są związani, dbają o niego (a może mi się tylko wydaje...). Tłumaczę sobie to tym, że lepiej mieć "coś", niż nie mieć "niczego", czyli lepsza gorsza polszczyzna niż polszczyzny zupełny brak, ale nie usprawiedliwiam! 

Przemilczę więc sprawę przekładu na polski. Pytam jednak dalej, dlaczego tak ciekawy, niezwykle ważny projekt jest robiony przy pełnym lekceważeniu użytkownika, jego potrzeb, umiejętności, zmysłu estetyki? Denerwuje nie tylko niedbały język, lecz cały interfejs, zagmatwany niemożebnie. Dlaczego najważniejsze, wydawałoby się sprawy - wyszukiwanie, przeglądanie zasobów - muszą być tak szalenie skomplikowane i ukryte?

Czy naprawdę jest to tak, że tego rodzaju projekty robią ludzie dla sobie podobnych - geeków humanistyczno-technologicznych (niby ja też taka jestem...), w oderwaniu od przeciętnego amatora, który chce sobie średniowieczne manuskrypty obejrzeć, czy nawet profesjonalnego badacza, średnio posługującego się narzędziami informatycznymi i sprzętem, zainteresowanego w najwyższym stopniu zasobami? 

Czuję się powitana, pustym ekranem i lekko konsternującym widokiem licznych pól do wypełnienia, by przeszukać katalog. Zmierzę się z tym. Wpisuję "Kosmova Kronika" w pole "search". Po kilku kliknięciach w to pole konsternacja się pogłębia, bo nie pojawia się spodziewany znak kursora, nie jestem pewna, że to, co napiszę, zobaczę faktycznie w tym polu, ale piszę (jest!), wciskam "Enter" i... nic. Chwytam za myszkę, klikam na przycisk "Search". Są wyniki.

(Oczywiście, że są wyniki, bo wcześniej sprawdziłam, że w zasobach Manuscriptorium znajduje się odwołanie do Kroniki Kosmasa...). Klikam jak opętana, szukam, gdzie trzeba i co wybrać, żeby przejść do widoku zdigitalizowanej Kroniki, ale wszystko, co uzyskuję, to tylko to: 

Jakim cudem doszłam więc w innym miejscu do tego? 

Nie wiem. Trochę samozaparcia i mam Kronikę Kosmasa na ekranie. Jedno z najważniejszych dzieł dokumentujących wydarzenia z najwcześniejszych dziejów tego tworu politycznego, który dziś nazywamy Polską. Wielkie szczęście, iluminacja, chwila sublimacji, kontakt ze źródłem i całe zdenerwowanie mija. Czyżby? 

Pobawmy się chwilę źródłem, skoro je mamy... Przeszukuję pod kątem informacji o Polsce.

Nota o śmierci "nieszlachetnej" (ach, lubię polsko-czeskie false friends) Dubrawki, czyli Dąbrówki, a lepiej nawet Dobrawy:

W roku od wcielenia Pańskiego 977. Zmarła Dąbrówka, która ponieważ była nad miarę bezwstydna, kiedy poślubiała księcia polskiego będąc już kobietą podeszłego wieku, zdjęła ze swej głowy zawój i nałożyła panieński wianek, co było wielkim głupstwem tej kobiety.

Kosmasa Kronika Czechów, przetłumaczyła,wstęp i komentarze oprac. M. Wojciechowska, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1968, s. 149.

Chcę zobaczyć ten tekst w cyfrowej wersji Kroniki i w panelu nawigacji po tekście (jak się domyślam) wpisuję "XXVII" - to numer odpowiedniego ustępu z dzieła Kosmasa. Otrzymuję jednak niepokojący komunikat:

Klikam na ten numer w "Table of Contents" - nie dzieje się nic. Zjeżdżam w dół dokumentu, ale takie ręczne szukanie ustępu XVII to chyba absurd, n'est-ce pas? Wybieram stare, dobre ctrl+F i wyszukuję na stronie kombinację "polsk". Od razu trafiam do interesującego mnie fragmentu o śmierci Dobrawy. Wygląda ona tak:

Tekst jest, oczywiście, łaciński, bo w tym języku pisał Kosmas. 

Obiit Dubrauca, que quia nimis inproba fuit, iam mulier provecta etatis, cum nupsisset Poloniensi duci, peplum capitis sui deposuit et puellarem coronam sibi imposuit, quod erat magna dementia mulieris. 

Die Chronik der Böhmen des Cosmas von Prag, unter Mitarbeit v. W. Weinberger, hrsg v. Bertold Bretholz, Monumenta Germaniae Historica - Scriptores Rerum Germanicarum, Nova Series, T. II, Weidmannsche Buchhandlung, Berlin 1923, s. 49. [odczyt w internecie: Die digitalen Monumenta (dMGH): http://daten.digitale-sammlungen.de/bsb00000683/image_147]. 

Znaczy to dokładnie to samo, co po czesku - inproba to bezwstydna, stara baba, która głowę wiankiem przybrała. U Orgelbranda czytamy:

...była to niewiasta w podeszłym wieku i jak Kosmas pragski powiada, bardzo zła i przewrotna. Wbrew powadze, jaka jej przystała, kochała się w wieńcu i stroju panieńskim, a co szło zatem i w rozrywkach młodego wieku i stroju.

Jul. B. [Julijan Bartoszewicz], Dąbrówka, w: Encyklopedyja Powszechna, t. VI, Nakład, druk i własność S. Orgelbranda Księgarza i Typografa, Warszawa 1861, s. 847.

Do dziś historycy spierają się o to, ile Dobrawa miała lat w chwili zamążpójścia, co jest o tyle ważne, że jej wiek, jej zachowanie, postrzeganie jej w tamtym czasie mogło mieć wpływ na sukcesję Bolesława, później nazwanego Chrobrym, jej syna. 

Oglądanie Kroniki Kosmasa to duża przyjemność, choć pamiętać trzeba, że nie jest to bynajmniej egzemplarz, który spod ręki Kosmasa wyszedł. Zachowało się 15 kopii rękopiśmiennych z XII i XIII wieku (Kosmas najprawdopodobniej spisał ją u schyłku swego życia, w latach 1119-1125).

Sam Kosmas był kanonikiem praskim, miał żonę o imieniu Bożeciecha (to czasy jeszcze sprzed wprowadzenia celibatu) i dopiero pewien czas po ślubie przyjął święcenia kapłańskie. Celibat jako zasada obowiązująca prezbiterów, diakonów i subdiakonów został wprowadzony w 1123 roku na soborze laterańskim I. Kanoników (czyli osoby żyjące według reguł kanonicznych przy katedrze - Kosmas żył "przy katedrze" praskiej) prawo to wtedy jeszcze nie obowiązywało, choć zastanawiam się, jak otrzymał święcenia kapłańskie (zbędne kanonikowi) w 1199. Nie zmienia to faktu, że upada tym samym mit klechy skrobiącego piórem gęsim po pergaminie, w zimnie, niemal zupełnych ciemnościach i samotności. Bożyciecha donosiła mu być może i światło, i strawę, a skoro dorobili się syna, to także dostarczała pociechy małżeńskiej, on zaś skupił się na spisaniu najdawniejszych dziejów czeskich, a przy okazji także całego regionu, w tym także polskich, za co jesteśmu mu wdzięczni, choć przedstawiał Polaków w świetle co najmniej nieprzychylnym. Warto posłuchać audycji Polskiego Radia poświęconej trzem kronikarzom krajów słowiańskich: Kosmasowi, Nestorowi i Gallowi. 

Rękopis Kroniki... Kosmasa tzw. budziszyński, przechowywany w Muzeum Narodowym w Pradze, można oglądać w internecie, dzięki Manuscriptorium. To cieszy, choć interfejs tego serwisu doprowadza do wrzenia krew. Dlaczego, bowiem, nie da się (a może tylko ja nie umiem) ustawić tak widoku strony, by oglądać całość karty? 

Manuscriptorium powstało w ramach projektu ENRICH - ma dzięki niemu powstać Europejska Biblioteka Cyfrowa Rękopisów. Koordynuje go Czeska Biblioteka Narodowa. W projekcie, którego efektem jest Manuscriptorium, biorą również udział polskie biblioteki. Warto poczytać o tym, czym projekt jest (w największym skrócie) i przyjrzeć się ankiecie na temat funkcjonalności dostępnych użytkownikowi. 

Podsumowując, robimy wielki projekt europejski, z którego korzystać jest naprawdę trudno, za to jest wolny od nacisków firm prywatnych i wypracowany autorsko. Szkoda, że staje się przez to nieprzyjazny. Z dwojga złego wolę więc Google Books i czekam, kiedy w końcu będę mogła tam przeglądać średniowieczne manuskrypty. Nie do przeceniania jest samo istnienie projektu, który - potencjalnie - może stać się olbrzymim konkurentem Europeany (oczywiście w swojej niszy...). Liczę na uproszczenie interfejsu użytkownika, bo inaczej naprawdę trudno korzystać z serwisu, przy jednoczesnym zachowaniu funkcjonalności. Ich bogactwo sprawia, że Manuscriptorium nie jest zwykłą rozrywką dla niekiedy nudzących się internautów, szukających "czegoś do poczytania", ale może służyć jako poważne narzędzie dla badaczy. Z pewnością w początkach pracy w Manuscriptorium przyda się zapoznać z plikiem pomocy (do czego zawsze gorąco zachęcam, mówiąc przyjaznym głosem "RTFM") i być może mój błąd na starcie korzystania z serwisu polegał na tym, że sama tego nie zrobiłam. Wyszłam jednak z założenia, że jeśli ja sobie nie poradzę, to inni, mniej zaawansowani użytkownicy też będą mieli problemy. Tym bardziej będą mieli problemy. Ciekawa jestem, jak to będzie naprawdę. 

Biorąc to wszystko pod uwagę, będę (z dużym samozaparciem) przeglądać zasoby Manuscriptorium (od czasu do czasu). 

Teraz zaś, by się uspokoić, obejrzę zasoby Cyfrowej Biblioteki Gallica, której rozwój (w tym także zmiany interfejsu) obserwuję odkąd powstała. 

Popatrzę na cokolwiek, tylko po to, by swobodnie przechodzić między widokiem pojedynczej karty i widokiem mozaiki. 

Zastanowię się tylko, czy mam tu, podobnie jak w Google Books lub w Manuscriptorium, możliwość czytania tekstu transliterowanego i w tłumaczeniach (co daje Manuscriptorium), o ile są takie podłączone. 

 

Korzystałam z Wikipedii (wiele haseł), słownika czeskiego online, cyfrowej biblioteki bawarskiej (przepiękna, jakże prosta prezentacja najcenniejszych obiektów w tej bibliotece - suwaczek przesuwamy, a książki śmigają, gdy się w nie kliknie, przechodzi się do wybranej), zasobów własnych wyuczonych, Google Books, Francuskiej Narodowej Biblioteki Cyfrowej Gallica i czeskich biografii on-line.